Rozdział 3

411 24 11
                                    

Malutki, brązowy ptaszek rozpoczął jako pierwszy swoją odważną serenadę, jeszcze zanim zaczęło świtać. W lesie utrzymywała się mgła, która z każdym kwadransem stopniowo się rozrzedzała i opadała. Gdzieś między krzewami poruszyła się spłoszona sarna.

Pierwsze promienie słoneczne spoczęły na skórze PRL-u, muskając ją przyjemnym ciepłem. Otworzył wreszcie oczy, jednak zaraz wzdrygnął się od dreszczy powstałych na wskutek wilgoci i chłodu. Podniósł się sztywno do siadu, odczuwając nieprzyjemny ból. Spanie przez całą noc na twardej glebie było wprost zabójcze.

Rozejrzał się dookoła poszukując wzrokiem znajomej postaci. Przymrużył powieki, próbując dostrzec cokolwiek między rozmytymi mgłą drzewami, jednak bezskutecznie.

No i wreszcie podniósł się z ziemi z głuchym trzaskiem kości i cichym jękiem. Przeciągnął się, krzywiąc tym samym, odkąd nadal czuł swoje obolałe mięśnie.

– Te twoje strzelające stawy wypłoszyłyby niedźwiedzia z drugiego końca lasu – prawie podskoczył, słysząc znajomy, niski głos, dobiegający centralnie zza niego. Odwrócił się gwałtownie, by spojrzeć na opierającego się o jedno z drzew Rzeszę. Tamten patrzył na niego spod kaptura, którego cień doskonale zasłaniał mu oczy. Chłopak stał, lekko mówiąc, jak wryty, gdyż był całkowicie przekonany, że mężczyzny jeszcze ułamek sekundy temu tutaj nie było.

– U-uh... – wykrztusił, niezdolny do wypowiedzenia czegokolwiek.

– Co tam bełkoczesz pod nosem? – mężczyzna, choć tego nie było do końca widać, uniósł jedną brew do góry. – Zdaje się, że mówi się "dzień dobry", gdy widzisz kogoś pierwszy raz po przebudzeniu

PRL oplótł się swoimi ramionami i zaczął je trzeć. Nadal mu było niewyobrażalnie chłodno, a po ognisku już praktycznie nie było śladu.

– Wybacz... dzień dobry. Nie spodziewałem się ciebie tutaj, miałem wrażenie, że... byłem sam – Rzesza nic nie odpowiedział, a jedynie go krótko zmierzył wzrokiem. Cóż, prawda jest taka, że on cały czas był w pobliżu chłopaka. Nie ufał nawet w najmniejszym stopniu ZSRR-owi, którego od momentu ich rozmowy w ogóle nie widział. Mężczyzna przez całą noc miał lekki sen i nie potrafił się nawet zmusić do tego, by głębiej zasnąć. Zbyt się obawiał.

Nie umknęło uwadze starszego to, że chłopak lekko się trząsł z zimna. Był przykurczony, no i oczywiście próbował się ogrzać dłońmi.

– Nie najlepiej zniosłeś tą noc, hm? Nie martw się, ja wciąż dokładnie pamiętam moje pierwsze nocowanie pod gołym niebem... gdyby nie fakt, że byłem całkowicie wycieńczony, najpewniej nie zmrużyłbym oka nawet na chwilę

– Nie macie tutaj czegoś... cieplejszego? Ten koc, który mi dałeś jest... trochę beznadziejny – wzrok mniejszego powędrował na wspomniany przedmiot.

– Gdy zasypiałeś, to nie miałeś nic przeciwko niemu

– Bo gdy zasypiałem, rozpalone było ognisko. Słuchaj, może wrócę do swojego mieszkania i czegoś tam poszukam? Z pewnością znajdę tam sporo rzeczy, które nam się tutaj przydadzą i będą lepsze niż jakieś szmaty zdarte ze starych foteli... Chociaż pewnie i tak nie będę miał towarów z wyższej półki, bo mnie nigdy nie było na nic stać, ale jednak znajdzie się jeden, dwa grubsze koce, może śpiwór – poprawka - zapewne byłoby go stać na coś więcej, gdyby nie wydawał każdego przyoszczędzonego grosza na wszelakie używki, ale to szczegół.

Niespodziewanie coś zaszeleściło  obok nich, a wtedy z drzewa nieopodal zeskoczył komunista we własnej osobie. Najwyraźniej postanowił się im ujawnić, jednak po jego niezadowolonym grymasie można było wywnioskować, że trzymał go humor z poprzedniego wieczoru.

W głębi lasu||CountryhumansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz