Rozdział 9

286 25 47
                                    

PRL nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji.
Grzebanie wcześniej na tyłach większego spożywczaka, a potem na wysypisku śmieci nie należały do najprzyjemniejszych zajęć, ale przyznać musiał, że były one całkiem owocne.

Właśnie poprawiał zawiązane na rękach szmatki, które miały chronić jego dłonie przed ewentualnymi zranieniami spowodowanymi rozbitym szkłem czy innymi ostrymi przedmiotami. Gdyby doszło u nich do jakiegoś zakażenia, mieliby nieprzyjemny problem.

Zaczął przerzucać kolejne przedmioty, za chwilę targając się z jakimś workiem, gdy do jego uszu dotarł zadowolony okrzyk Rzeszy.

– PRL, chodź zobaczyć! – na tą komendę puścił od razu to, co trzymał, przez co spora góra śmieci się osunęła i opadła z głośnym gruchnięciem. PRL zacisnął na tą chwilę powieki. Miał być w miarę możliwości jak najciszej, a narazie rozbijał się conajmniej jak słoń w składzie porcelany. Rzesza aż się wychylił, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. Chłopak odetchnął cicho. Otworzył oczy i spojrzał przepraszająco na mężczyznę.

– Przepraszam... – powiedział cicho. Starszy pokręcił głową.

– Chodź tutaj lepiej, znalazłem to, czego szukaliśmy, musisz mi pomóc to wziąć – białowłosy podszedł do niego i utkwił wzrok w tym, na co wskazywał starszy. Jego twarz się nieco rozjaśniła. Mieli przed sobą niezły zestaw kuchenny w stanie używalności. Rzadkość, a jednak dało się to tutaj znaleźć. Co prawda jeden z trzech garnków nie miał rączki, a patelnia była cała porysowana, jednak zawsze to było coś. Nawet obok były pokrywki i jakieś przyrządy kuchenne.

– No no, to nam się udało... – przyznał z uznaniem chłopak. Kucnął przy rzeczach i zaczął je układać, wkładając mniejsze do większego. Dzięki temu już po chwili byli w stanie się z tym pozabierać. – Jak my to w ogóle mamy nieść? Podobno ta puszcza jest bardzo daleko. Mamy jeszcze swoje rzeczy

– Mam gdzieś odłożone takie płachty. Dzięki tym linom, które znalazłeś, zrobimy coś na wzór plecaków i jakoś tym się podzielimy. Ja i komuch weźmiemy najwięcej, mamy jednak trochę więcej siły niż ty

– Rozumiem... Uh... narobiłem niezłego bigosu – mruknął, podnosząc się z ziemi i zabierając część rzeczy. Zaczęli iść w kierunku dziury w płocie, jaką ktoś kiedyś stworzył i nikt z zarządców wysypiska do tej pory nie zlikwidował. Rzesza szedł tuż obok niego, zerkając ze zmartwieniem na jego twarz.

– Hej, przecież ustaliliśmy już, że to nie jest twoja wina. Nie miałeś na to większego wpływu – odparł spokojnie, łagodnym tonem. PRL się skrzywił.

– Już lepiej by było, gdybym dawno zniknął. Wtedy byś mnie nie spotkał i wszystkie wygenerowane przeze mnie problemy by po prostu nie istniały – mężczyzna zmarszczył bardziej brwi.

– Gdybyś zniknął nie miałbym tej przyjemności, by ciebie poznać. Przyniosłeś mi sporo radości i bardzo urozmaiciłeś tą nudną, leśną rutynę. Gdybym znowu został postawiony przed wyborem wzięcia cię pod swoje skrzydła, to nie wahałbym się nawet przez chwilę – uśmiechnął się lekko. PRL na to poczuł, jak delikatnie się zaczerwienił, odwrócił więc wzrok.

– Niby czym ci przyniosłem radość? – spytał ciszej. Rzesza spojrzał przed siebie.

– Po prostu sobą. Jesteś dobrym kompanem, L-ku. Trochę zniszczonym, ale nadal bardzo wartościowym człowiekiem. Nawet pokusiłbym się o określenie ciebie przyjacielem. Mówią, że tym słowem trzeba dysponować ostrożnie, jednak ja wątpliwości nie mam. Jest w tobie coś wyjątkowego, czasem dostrzegam w tobie siebie – znów na niego spojrzał, chcąc uchwycić jego reakcję. Chłopak wyglądał na bardzo zaskoczonego wyznaniem Rzeszy. Nawet delikatnie bardziej zbladł, a jego oczy otwarły się szerzej. Nie spodziewał się tego. Znaczenie słów mężczyzny dotarło z opóźnieniem.

W głębi lasu||CountryhumansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz