Rozdział 8

279 26 16
                                    

Minęło raptem kilka dni. Mężczyzna dojechał na dobrze mu znany parking i zaparkował swoim starym, dobrym mercedesem na jednym z wielu wolnych miejsc. Wrzucił na luz, zaciągnął ręczny i wyłączył silnik, wysiadając za moment z pojazdu.

Przeciągnął się z cichym jękiem. Była to całkiem długa podróż, zdążył się nią zmęczyć. Zamknął samochód i zaczął iść przed siebie, aż do wejścia budynku policji. Miał się wstawić w dokładnie tym samym miejscu, co wcześniej, mniej więcej o godzinie jedenastej. Spojrzał na zegarek. Był szybciej o pół godziny. Cóż, miał swoje powody, by być szybciej. Jednym z nich była zwyczajna kultura, żeby się nie spóźnić. Uwzględnił więc w swojej podróży istotny element w postaci sytuacji losowych, które go szczęśliwie ominęły. Innym z powodów było to, żeby mógł powitać swoich starych kompanów i być pierwszym, który wyjaśni im, co się w ogóle dzieje.

Zatrzymał się pod drzwiami. Wyjął z kieszeni swojej marynarki papierosa i zapalił go, zaciągając się porządnie dymem. Czas czekać.

Upływały kolejne minuty. Do i z budynku zdążyło wejść i wyjść wielu policjantów, duża część z nich zaczepiała Wehrmacht, czy mogą mu w czymś pomóc, czy też pytali, w nieco mniej uprzejmej formie, co on tam właściwie robi. Wszystkim odpowiadał podobnie: "Czekam na spotkanie".

Wreszcie w tej całej nudzie oczekiwania ujrzał na horyzoncie znaną mu twarz. Chudy, całkiem wysoki blondyn szedł od strony ulicy, najpewniej przychodząc z przystanku autobusowego. Miał na sobie koszulę, ku radości Wehra, chociaż radość ta prędko opadała, gdy zdał sobie sprawę jak bardzo niechlujnie owa koszula była ułożona. Do tego miał na sobie jakieś byle jakie jeansy. "Mógł chociaż trochę ładniej się ubrać..." pomyślał ze zrezygnowaniem. Mimo wszystko postarał się wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu.

– Witaj, Jugend. Minęło trochę czasu. Wsadź tą koszulę do spodni, jak to wygląda... – podszedł do chłopaka i zaraz zaczął mu prostować wygniecione ubranie. – Żeś się w ogóle nie zmienił

– Cześć, Wehr. Ty za to zestarzałeś się jak suszona śliwka – uśmiechnął się do niego wrednie. Mężczyzna przewrócił oczami z małym poirytowaniem.

– Dziękuję za słowa wsparcia – mruknął, odsuwając się.

– Zawsze możesz na mnie liczyć. Gdzie reszta? Już są w środku?

– Nie, o dziwo jesteś pierwszy. Chcesz poczekać tutaj ze mną? – Jugend niemalże od razu stanął obok niego.

– Chyba nie mam nic lepszego do roboty... masz ognia? – było to bardziej pytanie retoryczne. Jugend doskonale wiedział, że jego przyszywany ojciec jest całkowicie uzależniony od papierosów, a co się z tym wiązało, zawsze miał przy sobie zapalniczkę. Właśnie owy przedmiot otrzymał za chwilę od mężczyzny.

– Masz siniaka na czole. Nie myśl, że go nie zauważyłem – ton jego głosu wyraźnie mówił, że oczekuje wyjaśnień w tej sprawie. Jugend westchnął cicho, odpalając papierosa i wkładając go do ust.

– Pamiętasz tamtego imbecyla, o którym ci ostatnio mówiłem?

– Tego, co zarywał do twojej kobiety?

– Tak

– Czy to o to się rozeszło?

– Nie. Właściwie to za nią nawet nie tęsknię. Skoro wybrała tamtego dupka, to znaczy, że nie była mnie warta

– To co się stało? – Wehr spojrzał na niego z jeszcze większym zaintrygowaniem.

– Jak wracałem do domu, to minął mnie tym swoim wylizanym samochodem i pokazał mi środkowy palec. Szybko go znalazłem i pokazałem, co o tym sądzę

W głębi lasu||CountryhumansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz