III.

150 13 3
                                    


Czuję jak tętno mi przyśpiesza a powoli rosnący gniew buzuje w moim ciele.

Mam dość.

- Może powinnaś... - zaczyna moja przyjaciółka ale ją uciszam.

- Nic nie powinnam, Martha. - ucięłam, zaczesując włosy za ucho w trakcie pochylania się nad książką z przepisami. Dziewczyna wciąż pozostaje nieprzekonana, nerwowo zstępując z nogi na nogę.

- Denise, on przychodzi tu od przeszło tygodnia! Ciągle siada w tym samym miejscu i ciągle zamawia to samo. - ciągnęła dalej a ja nabrałam ochoty by walnąć głową o ścianę. - Może spróbuj dać mu szansę?

- Wiesz kiedy mu ją dam? - prostuję się, patrząc na nią zirytowana. - Jak będę wąchać kwiatki od spodu.

- Zachowujesz się niedorzecznie. - pokręciła głową krzyżując ramiona na piersi i udając starszą, mimo iż byłyśmy w tym samym wieku. Wyglądała na taką przez jej wzrost bo owszem była ode mnie wyższa ale jedynie o kilka centymetrów. - Nie widzisz, że on się stara?

- Widzę tylko jak stara się mnie zaciągnąć do łóżka.

Ten kretyn nie daje mi spokoju. Dzień w dzień to samo. Jakby naprawdę nia miał nic innego do roboty. Są setki innych dziewczyn, które chętnie by się z nim przespały a on musiał się przyczepić akurat do mnie.

- Niby skąd wiesz?

- Bo próbował mnie obmacywać tydzień temu! - syczę jak najciszej by nikt nie usłyszał. - Jest zwykłym gnojkiem.

- C-co? Mój Boże nic Ci nie zrobił? Zgłosiłaś to gdzieś?

- Tak, pewnie. Poszłam na policję i powiedziałam im, żeby aresztowali Iron Mana. - sarknęłam, z powrotem wracając do wcześniejszego zajęcia. - Możemy zmienić temat?

- Okej, nie będę naciskać. - uniosła ręce w geście obronnym. Odetchnęłam z ulgą ciesząc się chwilą spokoju, póki nie usłyszałam znowu:

- A ładnie pachnie?

- Martha!

- No dobra, już dobra. - odwróciła się zaczynając robić kawę dla klientów podczas gdy ja zajmowałam się nowymi przepisami na szarlotkę. Dochodziła pierwsza po południu czyli czas kiedy na zmianę przychodzi Madelaine.

A oprócz niej...

- O wilku mowa. - słyszę szept przyjaciółki i mimowolnie zamykam oczy przed nadchodzącym koszmarem.

- Cholera. - mruczę, patrząc panicznie na Marthę która posyła mi pokrzepiające spojrzenie.

- Dasz radę. W razie czego, dzwoń, przyjadę po Ciebie. - zaoferowała, ściskając dyskretnie moje ramię po czym decyduje się by odejść na zaplecze.

Przełykam ciężko po czym odwracam się by stanąć przy kasie i niechętnie unoszę swój wzrok.

- Słucham? - odzywam się zmęczonym głosem. Brunet ściąga z nosa swoje kolorowe okulary po czym uśmiecha się lustrując przenikliwym spojrzeniem. - Będziesz się tak gapił, czy ułożysz jakieś sensowne zdanie?

- A może jakieś "dzień dobry przystojniaku?"

- Dzień dobry wkurwiający dupku. - uśmiechnęłam się wrednie. - Co podać?

- A jak myślisz?

- Na karcie menu nie ma mojego imienia, jakbyś nie umiał czytać.

- A szkoda, napewno dobrze smakujesz. - mrugnął do mnie a ja wywróciłam oczami, powstrzymując rumieniec który cisnął mi się na policzki.

- Jak dam Ci kawę, to sobie pójdziesz?

- Pójdę jak zgodzisz się pójść ze mną na randkę.

Parsknęłam krótko.

- Chyba upadłeś na głowę. - unoszę brew, czekając na jego reakcję.

Potem zrozumiałam, że on mówił prawdę i miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.

- Czekaj, Ty serio myślisz, że gdzieś z Tobą pójdę? - pytam, krzyżując ręce na piersi. - Nie wierzę...

- To lepiej uwierz, słońce. - pochylił się klądąc łokcie na ladzie, przez co znalazł się niebezpiecznie blisko mnie. Przez chwilę zatraciłam się w brązowych tęczówkach przywodzących mi na myśl typową jesień w Central Parku oraz chłodne październikowe noce.

Otrząśnij się!

- Jesteś chory.

- Wolałbym określenie "zniewalający".

- Nigdzie z Tobą nie pójdę i radzę Ci przestać zawracać mi głowę.

- Bo co? Popłaczesz się?

‐ Bo wsadzę Twój bogaty tyłek do więzienia i postaram się o dożywocie. ‐ warknęłam, zaciskając pięści. - Trafia to do Ciebie, czy może mam Ci przeliterować?

Nic nie odpowiedział za to zacisnął szczękę prostując swoją postawę. Stał się wtedy dużo wyższy dlatego musiałam zadrzeć lekko głowę do góry, by zmierzyć się z jego ciężkim spojrzeniem, które pociemniało.

- Twoje groźby są naprawdę urocze, skarbie ale chyba zapomniałaś z kimś rozmawiasz. Nawet teraz mógłbym kupić to miejsce i pozbawić Cię pracy ale nie zrobiłem tego tylko dlatego, że mam jeszcze wobec Ciebie pokłady cierpliwości, kwiatuszku.

Zaschło mi w gardle a ciężar na sercu nagle stał się nie do zniesienia. Gdy teraz stałam przed nim całkowicie bez słów, próbując ukryć jak bardzo wystraszona byłam w środku.

Tony Stark był człowiekiem silnym. Miał szerokie grono znajomości oraz wszelakie środki dzięki którym mógł swobodnie zniszczyć komuś życie. A ja niestety stałam się jego następnym celem.

- Denise!?

Podskoczyłam w miejscu wyrwana z zamysłu przez piskliwy głos Madelaine. Rudowłosa zaczęła zmierzać w moją stronę, zarzucając swoimi włosami do tyłu i kręcąc biodrami.

Cofnęłam się spuszczając wzrok oraz pozwalając by dziewczyna stanęła tuż obok ciskając we mnie swoim spojrzeniem.

Potem zorientowała się z kim rozmawiam i natychmiast zaczęła szczebiotać:

‐ Pan Stark? O mój boże, to taki zaszczyt Pana poznać...

Reszty nie słuchałam. Po prostu się wyłączyłam i odwróciłam by w spokoju odejść w kierunku zaplecza gdzie mogłam odetchnąć oraz pozbierać myśli.

Stark dalej tam stał będąc zbyt zajęty flirtowaniem z Madelaine by zauważyć, że zniknęłam. Zgarnęłam z wieszaka bluzę i mając kompletnie gdzieś, że zostały mi jeszcze trzy godziny w tym miejscu wyszłam nakładając na ramię swoją torebkę.

AUTHOR'S NOTE

dajcie znać czy jest okej i widzimy się w następnym :p

Second Chance   t.starkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz