XIV.

88 5 10
                                    


TONY

Chciałem żeby to był koszmar.

Chciałem się obudzić w swoim łóżku myśląc, że telefon który dostałem wcale się nie wydarzył. Że Denise wcale nie była w niebezpieczeństwie.

Nie wiem jak szybko zdołałem opuścić wieżę ale chyba ucierpiały na tym dwa okna i moje biurko. Jej przyjaciółka dodzwoniła się do mnie już na samym początku brzmiąc na roztrzęsioną. Ale jak tylko usłyszałem to imię i dalszą część zdania, serce mi stanęło.

– On ją zabije...Ratuj ją. Ratuj Denise...proszę...

Nie wiedziałem co się stało ani dlaczego ale wiedziałem jedno.
Na miejscu byłem po pięciu minutach. Jarvis wezwał w międzyczasie służby oraz karetkę do domu Marthy.

Wpadłem do środka, rozbijając witrynę. Wtedy go zobaczyłem stał tam pogrążony w ciemności. Młody, miał nie więcej niż trzydzieści lat. Denise leżała na ziemi, zwijała się z bólu próbując od niego uciec. Czołgała się pod ziemii, przerażona, bez szans na obronę.

Nie wytrzymałem. Ten widok jednocześnie złamał mi serce i obudził we mnie coś czym do tej pory się brzydziłem.

Żądzę mordu.

Nie minęła nawet sekunda gdy wyciagnąłem repulsor przed siebie i wystrzeliłem powalając go na ziemię obok niej. Złapałem go za kark i jednym ruchem rzuciłem nim na odległość kilkunastu metrów, tak, że znalazł się na drugim końcu lokalu.

Policja wtargnęła do środka i zapaliła światło. Rozejrzeli się trzymając wyciągniętą broń którą wymierzyli w leżącego na ziemii Parksa. Zabrali go a ja wreszcie mogłem wyjść ze zbroi którą odesłałem z powrotem do Stark Tower.

Uklękłem przy niej na co zareagowała paniką, zwijając się w kłębek i przytulając do ściany. Nabierała głośno powietrza, walcząc z trzesącym się ze strachu ciałem. Wyglądała tak mało i bezbronnie, że cały gniew uleciał we mnie w ułamku sekundy a ból rozlał się po mojej piersi.

Potem po prostu wziąłem ją w ramiona mimo jej protestów i szarpaniny. Nadal myślała, że to nie koniec. Że to on ją trzyma a nie ja. Nadal się bała. Bała się mnie.

– Denise już po wszystkim. Już dobrze, jesteś bezpieczna malutka. – zacząłem, mówiąc na tyle cicho by zrozumiała. – Spójrz na mnie,  już wszystko dobrze, jestem tu maleńka.

I wtedy to usłyszałem. Ciche, urwane pociągnięcie nosem, które zamieniło się w szloch. Najpierw powoli potem coraz szybciej aż w końcu poczułem jak moja koszula nasiąka jej łzami.

– On chc-chciał... – urwała nie będąc w stanie mówić przez kolejny atak spazmów jaki wstrząsnął jej ciałem. – Tony... – zakwiliła cichutko, podnosząc swoja głowę.

Całą buzię miała we krwi, która sączyła się stróżkami z jej nosa. Nie był przekrzywiony ale nie wyglądało na to, żeby był cały. Policzki miała czerwone, nie tylko od płaczu ale też od mieszanki krwi i słonych łez, które w dalszym ciągu płynęły strumieniami z jej ślicznych choć przestraszonych oczu.

– Martha... — wychrypiała przez ściśnięte gardło i cofnęła się. – Ona...czy ona...

– Dzwoniła do mnie, nic jej nie będzie. Pogotowie jest na miejscu. – uspokoiłem ją ale ona nadal wodziła dookoła wzrokiem, próbując zapanować nad bodźcami. Była cholernie zagubiona i przerażona. – Dany, nic jej nie jest malutka. Zabiorę Cię stąd, w porządku? Chodź, pomogę Ci.

Chwyciłem ją za rękę, lekko podciągając do góry. Denise wydała z siebie pisk, puszczając moją rękę i z powrotem lądując na ziemii, łapiąc się za prawą kostkę.

Second Chance   t.starkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz