IX.

125 10 24
                                    


Nie było go.

Ani dzień później ani kolejne trzy dni potem. Zgodnie z obietnicą.

Więc dlaczego czułam się z tym aż tak nieswojo?

Powinnam się cieszyć. Miałam spokój. On mógł wrócić do sypiania z każdą napotkaną kobietą a ja znowu żyć tak jakby ostatnie tygodnie się nie wydarzyły.

Prawdę mówiąc zapomniałam jak to jest. Żyć bez codziennego widoku Starka, siedzącego przy oknie z tym swoim zawadiackim uśmieszkiem i błyskiem w oku.

To było...niewłaściwe.

– Jednak odpuścił? – zapytała Martha widząc brak naszego stałego klienta. Pokiwałam głową zajmując się parzeniem espresso. – Musiałaś nieźle dać mu popalić na tej randce.

– To nie była randka. – obruszyłam się. – Nie przyjacielska kolacja.

– Mhm. Jasne. – przeciągnęła poprawiając guziki swojej koszuli. – Jak mam być szczera to jest tu za cicho.

– Jest wieczór, Martha. Nikt nie przyjdzie już po kawę.

Zaraz po tym rozległ się czyiś głos:

– Poproszę kawę.

Martha posłała znaczące spojrzenie po czym odwróciła się by włożyć szklanki pod blat. Westchnęłam stając twarzą do klienta, którym okazał się być wysoki mężczyzna o ciemnych blond włosach. Miał może z dwadzieścia parę lat nie więcej i był naprawdę dobrze zbudowany.

– Czarną? – zapytałam, wklepując cenę do kasy.

– Z mlekiem. – rzucił pochylając się lekko. Uniosłam spojrzenie by lepiej się mu przyjrzeć i stwierdziłam, że w sumie nie był taki zły.

– Większość wybiera pierwszą opcję. – wtrąciłam, przyjmując od niego dziesięć dolarów.

– Mówisz o tych nędznych i zestarzałych biurokratach?

Kącik moich ust drgnął.

– Między innymi. – potaknęłam, wydając mu resztę oraz rzucając krótkie acz wnikliwie spojrzenie. – Zaraz zamykamy.

– Więc trafiłem w samą porę. Zdaje mi się czy potrzebujesz podwózki?

– Skąd wiedziałeś?

– Na parkingu nie ma żadnego auta. Co oznacza, że nie masz prawa jazdy. Twoja koleżanka wybiera taksówkę, Ty wolisz autobusy. Lecz warto zadać sobie pytanie czy to aby napewno bezpieczne byś jeździła sama o tej porze?

Kurwa, dobry był.

– Sherlock Holmes? – zagadnęłam.

– Nie. William Stanford.

– Szkot?

– Kanadyjczyk.

Kiwnęłam głową.

– To wina Twojego akcentu. Jest...

– Mylący?

Znów kiwnęłam.

Will uśmiechnął się odbierając ode mnie kawę i przez chwilę obserwował jak krzątałam się za ladą. Martha posłała mi znaczącf spojrzenie na które zmarszczyłam brwi.

Nie rozumiałam jej dystansu. Ani tego dlaczego sugerowała to co sugerowała. Nie musiała nawet nic mówić bo doskonale wiedziałam co chciała powiedzieć. Poznałam to po jej oczach.

Przecież nie miałam zamiaru go sobie przywłaszczać. To by było zbyt samolubne, nawet jak na mnie.

– To co z tą przejażdżką? – pyta mnie, a ja uśmiecham się odsuwając na bok całe ryzyko i zapominając nareszcie o wspomnieniu brązowych oczu oraz szorstkich dłoni na moim ciele.

Second Chance   t.starkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz