*Chase pov*
- Musisz coś zjeść Chase. Od tygodnia jesz tylko jabłka, pijesz wódę i jarasz. Musisz się ogarnąć. Lilly była by zawiedziona...- Nadia męczyła mnie tak codziennie, Jess często jej pomagała, ale nikogo nie słuchałem.
- Nie jestem głodny- wymamrotałem i zaciągnąłem się kolejnym szlugiem
- Przestań pierdolić. Zachowujesz się jak...- przerwałem jej uderzając pięścią w stół
- Jak bym już nie żył? Tak, bo ona nie żyje!
- Chase co ty mówisz, jest w śpiączce skąd wiesz...
- Minął tydzień Nadia. Cały jebany tydzień!- znowu krzyknąłem - ona. Nie. Żyje - podkreśliłem każde słowo
- Jeżeli tak do tego podchodzisz, to ci współczuję. Też za nią tęsknię, jak my wszyscy- mówiła zdenerwowana, a ja wbiłem wzrok w podłogę - ale staram się jakoś funkcjonować, mamy ręce pełne roboty. Którą mimo ciężkich momentów musimy zrobić. Ale proszę bardzo siedź na dupie i upijaj się, najlepiej na śmierć skoro tak bardzo na nią czekasz.- rzuciła i wyszła z pokoju
Wiem źle się zachowuję, w stosunku do Nadii, i reszty... chcą mi pomóc, a ja całą złość wyładowuje na nich. Jestem chujem wiem. Ale myśl, że już nigdy jej nie zobaczę, nie usłyszę, nie dotknę...zabija mnie od środka. Rozrywa... właściwie to umarłem w dniu kiedy usłyszałem diagnozę...z każdym dniem tracę nadzieję. I chyba już ją straciłem...
- Młody?- usłyszałem zza drzwi- my idziemy...- nie chodziłem z nimi na żadne akcję nie mogłem się skupić...,ale Nadia ma rację. Muszę się pozbierać, dla niej...
- Czekaj, idę z wami - krzyknąłem i ruszyłem do wyjścia
*Lilly pov*
Ciemność...
Otacza mnie ciemność, której nie znam, ale czuję jakbym znała...
Gdzie ja jestem...Idę przed siebie, pod stopami czuję taflę wody, ale nie tonę...nie ma nic oprócz mroku i pustki
- Witaj Lilliano- usłyszałam pierwszy dźwięk nie wiem od jak dawna...to takie dziwne. Kto to? Czy ja umarłam?
- Kim jesteś? I gdzie ja jestem?- zapytałam, a postać podeszła bliżej. Wyglądał jak człowiek tylko, że...bez skóry... długa czarna szata ciągnęła się za nim- Czy ja nie żyje?- zasadnicze pytanie
- Nie nie umarlaś dziecko. To twój moment wyboru...- rzekł, a ja zmarszczyłam brwi. Słyszałam o pustce, niebie, piekle, czyscicu ale moment wyboru? Co to do cholery jest?
- Co masz na myśli?- bałam się odpowiedzi i tego co się stanie. Opcję są dwie. Albo umarłam, albo mi odjebało po całości.
- Musisz dokonać wyboru. Chcesz żyć czy umrzeć?- ja pierdole- To jak, podjęłaś decyzję?- zaczął krążyć do około mnie i szeptał mi do ucha- jeżeli wybierzesz opcję pierwszą... wrócisz do kochanej córeczki, chłopaka - zaraz mi pikawa stanie- do ojca zasadniczo też...- już go nie lubię- jeżeli jednak wybierzesz opcję drugą... zaznasz wiecznego spokoju... ból minie, a nowy się już nie pojawi- kurwa co fi się dzieję?- to jak?- ciekawe pytanie
Chase, Cassie, Nadia, Derek, Nate, Bruce, Jess, moi bracia i siostry... potrzebują mnie. Nie mogę postąpić teraz samolubnie, nie mogę ich zostawić jeszcze nie teraz...
- Opcja pierwsza- powiedziałam pewnie, a on odwrócił się się z nostalgicznym wyrazem twarzy
- Jesteś pewna Lilliano Moncada?- upewnił się, pewnie liczył na drugą opcję. Dałam mu potwierdzający znak skinieniem głowy, a ten wziął wdech- No dobrze...w takim razie- podszedł bliżej na co ja trochę się spiełam- idź - i wtedy położył długie, kościste palce na moim czole i popchnął mnie do tyłu. Myślałam, że upadne w czarną otchłań, ale stało się coś zupełnie innego.