Decyzja

146 3 0
                                    


- Marsylia będzie z Tobą przez cały czas - odparł Profesor ignorując moje złowieszcze prychanie.

Minęło kilka tygodni od kiedy Andrés podjął decyzję o moim dalszym życiu. Cała banda, nawet Nairobi, stwierdziła jednomyślnie że mój stan psychiczny nie pozwala na bycie w samym środku apogeum.

Dostał mi się Marsylia, z którym miałam działać na zewnątrz. Mniejsze ryzyko czy coś takiego. Tak od dni tłumaczył się Andrés.

Przestałam się opierać, zaakceptowałam swoją rolę.

Wielu wyraźnie odetchnęło, ale często spotykałam się z przeszywającym wzrokiem Lizbony i Nairobi, które wydawały się tego nie kupować. Chyba znały mnie zbyt dobrze.

W głębi duszy cieszyłam się, że ktoś mnie doceniał.

***

- Wydajesz się znosić to bardzo dobrze - odparłam głaskając po głowie leżącego obok Andrésa.

- Wiesz, że boję się naszej rozłąki.

Czułam się okropnie. Tak łatwo uległ złudzie, że rzeczywiście poddałam się jego decyzji. Wydawał się szczęśliwy.

Uniósł głowę i przechwycił mój wzrok.

- No już, nie martw się tak. To tylko kilka dni.

Uśmiechnęłam się i oparłam głowę o jego tors.

Jakkolwiek to teraz brzmiało, był łatwy.

***

Dzień napadu

Późną nocą wyruszyłam z Marsylią małą furgonetką do centrum Madrytu.

Pożegnałam się z bandą, najbardziej szczerze jak tylko potrafiłam. Widziałam jednak w ich oczach niepewność. Zazwyczaj rozłąkę z Andrésem przeżywałam tragicznie, a tym razem, mimo starań, można było dostrzec różnicę.

Najbardziej zdziwiony i zakłopotany był Andrés.

Lepszej dywersji nie wymyśliłby sam Profesor

Mijałam ulicę stolicy u boku wąsacza. Starałam się nie dać po sobie poznać, że knuje coś prosto pod jego nosem.

Godzina zero

Na Madryt zaczęła spadać manna. Tak jak się spodziewaliśmy, ludzie oszaleli. Zaczęli wykrzykiwać, biegać, przepychać się. Aby złapać więcej banknotów.

Marsylia często zerkał w moją stronę. Jednak tłum wyrzucił mnie na sam środek Placu Callao, a mężczyzna zniknął z moich oczu.

Idealnie. Czas działać.

Wiedziałam, że miałam mało czasu.

Z trudem dostałam się do naszej małej furgonetki i wygrzebałam spod masy sprzętu mój plecak.

Chwyciłam jeden z rowerów i z trzaskiem zamknęłam samochód.

Od placu Callao do Banku Hiszpanii było około 5 minut jazdy.

***

Przed bankiem zebrał się ogromny tłum protestujących. Żałowałam, że ominęło mnie wielkie wystąpienie Sergio na bilbordach Madrytu. Ludzie bez zastanowienia zrobili to, o co ich poprosił.

Rzuciłam rower na chodnik i nie dbając o nic, przecisnęłam się przez tłum. Dojeżdżali. Jako I Pluton IV Kompanii.

Niezauważona rzuciłam się w krzaki i ściągnęłam z siebie ubranie przeciętnego mieszkańca Hiszpanii. Założyłam wcześniej podkradziony mundur i niezauważona przemknęłam między barierkami.

Palermo, Tokio i Sztokholm byli już na pozycji. Bogota z Nairobi czekali w ciężarówce na pozwolenie na wjazd.

- Zniknęła mi prosto sprzed oczu! - usłyszałam w słuchawce.

- Rzym, odezwij się! - rozpaczliwy głos Sergio zadał mi serię dreszczy. Wiedziałam, że nie chce zawieść brata. Obiecał, że będę bezpieczna. Wyciągnęłam słuchawkę i wsadziłam do kieszeni.

Z odległości próbowałam złapać wzrokiem Andrésa. Widziałam jednak tylko Denvera i Helsinki.

Podbiegłam do grupki Palermo i stanęłam za nimi. Wtedy go dostrzeglam. Patrzył na mnie. Wyglądał jakby świąt miał zaraz przestać istnieć za sprawą jednego machnięcia jego ręką. Był wściekły.

- Prosimy o pozwolenie na wjazd - wypaliłam.

Zabójcza Gra | Berlin | Dom z Papieru Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz