Żeby się z tobą napić

50 3 15
                                    

Obaj wpełzli do domku na drzewie po drabince z liny i ulokowali się w najmniej zapajęczonym kącie jedynej izdebki. Jej drewniane ściany były całe pobazgrane podpisami wątpliwej jakości artystycznej.

- Dopiszemy się do księgi gości? - Zapytał alternator, wyciągając z kieszeni elegancki długopis. Nie przejmując się dłużej zdaniem Coxona, wsadził go w deskę i wyżłobił już nie tak elegancką parafkę.

- Też chcę. - Graham schował zmarznięte golenie pod zakurzonym, wygryzionym przez gadzinę kocem i poczęstował się jednym z ołówków na podłodze domku. Także zostawił na drewnie swój autograf, po czym przesunął się, by zrobić Manuelowi miejsce.

Ten wślizgnął się obok niego i przez długą chwilę siedzieli w ciszy, zakłócanej odległą muzyką z klubu.

- Przyznam ci się do czegoś. - powiedział wreszcie alternator, wpatrując się w skrawek nocnego nieba, widoczny przez uchylone drzwiczki. - Jestem uzależniony od imprez.

- A ja od koksu. - odparł twerker.

Manuel zrobił oczy jak talerze.

- Od kokainy?

- Nie, od koksu. Węgla z pieca.

- A. To oki. - Mrugnął każdym okiem z osobna i oparł głowę na ramieniu Coxona. Ten pomyślał, że zaraz jego śledziona wyląduje na księżycu. - Kokainę ćpają skinhedzi, a ja jestem po przeszczepie włosów.

- Przykro mi.

- Mi nie.

- To teraz będzie. - odezwał się głęboki, alkoholowy głos. Do domku na drzewie wtargnął obrzydliwy facet ze szpicrutą. - Jesteś płaska dupa a nie skoczek!

Stał rozkraczony w progu i dyszał ciężko, jakby dobiegł tu sprintem z piekła lub Korei Północnej. Gałęzie pod domkiem zaskrzypiały ostrzegawczo. To nie było dobre miejsce do mieszczenia trzech dorosłych chłopów.

- Najs traj, wypierdalaj. - odpowiedział niezrażony alternator. Chciał wstać, ale Graham wbił mu palce w kolano.

- Siedź na dupie, bo inaczej on ci ją odgryzie!

Oblech zrobił krok do przodu. Na jego paszczękę padł srebrzysty blask garbatego księżyca. Coxon natychmiast rozpoznał jego siwe włosy i wielkie zakola. Zszokował się, porzucił środki ostrożności i sam poderwał się na nogi.

- Albert? - zapytał z niedowierzaniem.

Mężczyzna poderwał głowę. W jego oczach zatańczył błysk szaleństwa. Demonstracyjnie pacnął szpicrutą we własną dłoń.

- Nadszedł dzień zemsty, oszukinierze. - podchodził do niego jak opętany. Twerker przyległ plecami do ściany, nie mając dokąd się cofnąć. Szczypawka spadła z sufitu. Manuel gęgał jakieś niemieckie przekleństwa. - Balony. I tiktoki. Balony i tiktoki, Grahamie. A może raczej gra-chamie?

- Albert, proszę cię, bez takich! - Coxon spojrzał na drzwiczki. Były za daleko. Nie wymknie się staremu przyjacielowi. Zginie w tym domku tylko dlatego, że miał nieszczęście wypluć wnętrzności na imprezie.

Wtedy alternator niespodziewanie podłożył nieproszonemu gościowi nogę, a ten wyglebił się jak pijus. Deski podłogi popękały pod ciężarem jego sadła. Graham chciał uciec, ale Albert złapał go za kostki. Z prawego łuku brwiowego sterczała mu olbrzymia drzazga.

- Bierz szpicrutę! Upuścił ją! - krzyknął do Manuela, który wykonał polecenie i po chwili wahania dał oblechowi packą po łapach.

Ten wstał i odwrócił się do niego, bardzo zły, ale skoczek zdążył już wyrzucić szpicrutę w szeroki świat. Tylko błysnęła jak jedna z gwiazd na tle ciemnego nieba.

Zima, a życie jest szorstkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz