Czuję się jak w czwartek [koniec]

28 2 45
                                    

To jest dobre zakończenie tak
Znaczy nie wiem czy dobre ale nikt nie umiera więc więc

(...)

Albert uznał, że dłużej tego nie pociągnie. Skorzystał z faktu, że kontroler wyszedł na fajkę, porzucił dmuchawę i schował się w budzie kontrolnej. Żaden czerwonek go nie zatrzymywał. Tylko by spróbował. Oblech nie miał ochoty się tłumaczyć nikomu poza swoim wspólnikiem.

- Lepiej, żeby ten potępiony matacz nie odpłynął daleko. - mruknął, rozglądając się po niewielkim kantorku. 

- Wołałeś? - odezwał się znajomy głos. Głos paranormalnej obecności.

Angelo odwrócił się na krześle przy biurku zasłanym jakimiś papierami.

- Słuchaj, jest zmiana planów. - powiedział Albert pospiesznie, ale stanowczo. - Gadałem z twoim szefem. Dał mi do myślenia. Jednak nie chcę się mścić.

Wyraz bladej twarzy Ducha z Sundarbanów pozostawał nieodgadniony.

- Czyli rzucasz to wszystko w błoto. - to nie było pytanie. - Nie ze mną, kochany. Nie lubię robić rzeczy na darmo.

Nie pieklił się otwarcie, ale mówił poważnie. Oblech zdał sobie sprawę, że stąpa po kruchym lodzie.

- Rób co se chcesz, ale ja tu nikogo nie zamorduję.

- Nie ma sprawy, zażądam przysługi innego rodzaju. Masz przy sobie swoją trąbkę?

Oblech był już w stanie zauważyć, dokąd to zmierza. O cokolwiek Angelo go poprosi, spełni jego życzenie z goryczą. Kiwnął głową.

- To zrób coś dla mnie. Dmuchnij swojemu nemezis pod narty, żeby ładnie odleciał.

Nie pomylił się. Mógł rzucić wszystko w diabły i zaniechać rewanżu. Z bólem serca, ale mógł przepuścić utraconą szpicrutę. Ale zepchnąć urazę tak głęboko i czarować na korzyść Fettnera? Bez szans.

- No chyba cię cyce pieką. - powiedział płasko.

- Wyrażaj się, bo nie jestem w nastroju. - Duch skrzyżował ręce. - Wiem, czego nie lubisz. Możesz żyć jeszcze bądź ile, ale ja jestem pamiętliwy. Będę wiedział, jak ugościć niegrzecznego dłużnika w moim domu.

Układanie się z upiorem było błędem, ale kości zostały rzucone. Istniał jeden sposób na rozwiązanie tej współpracy raz na zawsze. Albert musiał się zgodzić.

- Niech ci będzie. - kątem oka zauważył, że kontroler jest blisko. Jeśli chciał wymknąć się niepostrzeżenie, nie miał czasu na dyskusje. - Chyba już się pożegnamy.

- Mam nadzieję, bo niezły z ciebie nowotwór. - krzywy uśmiech Angelo był jednym przekleństwem. - Wracaj już odśnieżać tory.

***

Liczba panów z dmuchawami się zgadzała. Duch z Sundarbanów przysunął się do jednego ze skoczków, którzy czekali na swoją kolej na schodkach.

- Witaj, Fettner. - szepnął mu do ucha, na co tamten się przeraził. - Spokój. Przyszedłem odebrać przysługę.

Musiał sobie oddać, że potrafił czekać na odpowiedni moment. Mina alternatora przypominała reakcję Grahama tamtej nocy u Bujaka, ale była okupiona mniejszym wysiłkiem.

- Nie żeby coś, ale niewiele mogę teraz dla ciebie zrobić. - Manuel wymownie rozejrzał się po otoczeniu.

- Nie wymagam od ciebie śliwek na wierzbie. Pamiętasz o co poprosiłem Coxona?

- Żeby przegrał.

- Właśnie. Ale pragnę zakończyć ten wątek na bilansie zerowym. - półżywa gęba Angelo sama w sobie stanowiła wyzwanie. Prowokację. - Także ten. Wygraj.

Zima, a życie jest szorstkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz