A Dariusze są na haju

21 3 11
                                    

Wszystko tu wyglądało tak samo. Wszędzie były białe ściany, białe kolumny, ta sama podłoga i pełno ciężarówek. Albert czuł się odrealniony, przemierzając dziwny parking wskazany przez Ducha z Sundarbanów. Jego przewodnik, ten cały Josef, był taki niezręczny do bólu. Gdyby to od oblecha zależało, już dawno by go odprawił. Niech wraca do szorowania okien. Niestety musiał na nim polegać w tym betonowym piekle, gdzie  bardzo szybko szło zatracić zmysł orientacji. A przy dłuższej eksploracji też co najmniej cząstkę poczytalności.

Czas zaginał się tu jak miękki drut. Mogły minąć kwadranse lub godziny, zanim Josef zaprowadził Alberta pod zwyczajne białe drzwi. Otworzył je jednym z kluczy przy pasku, tym obklejonym taśmą elewacyjną. Pokój był mały i zadziwiająco ciemny jak na wczesne popołudnie. Na podłodze narysowano kredą wielki okrąg z masońską węgielnicą i innymi okultystycznymi znaczkami. Leżało w nim kilka przepalonych świeczek, rozpołowiony melon i puszka pianki montażowej.

- No i gdzie On jest? - zapytał oblech, kiedy stali bezczynnie w progu już dtugą minutę.

- W pokojach na dole. - odpowiedział przewodnik. Miał taki wkurzający kolor włosów. Najgorszy istniejący odcień blondu.

Albert domyślał się, że nie miał na myśli poziomu minus jeden ani nawet minus dwa. Tu chodziło o coś metafizycznego.

- Czyli co, mam se go wyczarować?

- Mówiąc kolokwialnie. - kiwnął głową. Kurna chata, ależ on nienawidził takich truskawkowych blondynów. -  Jeśli ma dobry humor, powinien udzielić panu audiencji. Życzę powodzenia.

- Nie dzięki.

Oblech zamknął za sobą drzwi i stanął na skraju koła, nie wiedząc za bardzo, co ma ze sobą począć. Nie przygotował się na taki obrót spraw.

- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. - powiedział do każdego i nikogo. - Ale będę wdzięczny, jeśli zechcesz mi odpowiedzieć.

Miał szczerą nadzieje, że Władca Piekieł zechce, bo nie po to wybył za miasto, żeby nikt go nawet nie odprawił z kwitkiem. Mógł zutylizować ten dzień na tak wiele lepszych sposobów.

- Ważne, że potrafisz widzieć okrąg. - odezwał się bardzo niski i intensywny głos. Brzmiał jak wyciągnięty zza horyzontu zdarzeń. - Ważne, że doceniasz jego dobro. To kształtuje twój światopogląd.

Mówca w żaden sposób nie wyglądał. Głos dochodził z bezpostaciowego źródła i wprawiał białe ściany w drgawki.

- I zajebiście panie. - oblech starał się nie zdradzić, że dostał gęsiej skórki. - A niech mi pan powie, czy obowiązuje pana tajemnica zawodowa?

- U mnie żadna tajemnica nie jest bezpieczna. Ale każda ma swoją cenę.

Albert mógł się tego spodziewać, ale przecież nie jeden raz poświęcał się dla wyższego celu. Nie jeden raz poświęcał dla niego innych. Istniało naprawdę niewiele rzeczy, na które pod żadnym pozorem by się nie poważył.

- A jaką walutą pan obraca?

- Nadziejami i marzeniami. Wszystkimi, które są dobre i piękne.

No to oblech był w kropce, bo takie stanowiły u niego prawdziwy towar deficytowy. Ale nie miał czasu szukać lepszej oferty. Jeżeli spaprze sprawę w ten weekend, następna okazja przytrafi się dopiero w marcu. Albo o zgrozo w kwietniu.

Z tą świadomością wkroczył do okręgu i usiadł po turecku między ramionami masońskiej węgielnicy.

- Dobra. - wziął głęboki wdech, zaciągając się zapachem melona i pianki montażowej. - W sumie to mam nadzieję, że kiedyś się pojednam z Grahamem. Że wszystko będzie jak dawniej.

- Interesujące. Możesz mi się wyżalić, oboje na tym skorzystamy.

- Czasem chciałbym cofnąć czas. Albo chociaż pokazać, że mi przykro. Ale nie pozwala mi na to ego. No i zaślepia mnie rządza zemsty.

- Tak, tak. Mów dalej.

- Ta żądza jest jak osobna osoba w mojej głowie. Kiedy ktoś robi mi bydło, ona przejmuje nade mną kontrolę. Racjonalne ochłapy świadomości nie mają wtedy nic do gadania.

- No słabo, słabo.

Albert zdał sobie sprawę, że od bardzo dawna się nikomu nie wygadał. Już zapomniał, że to czasem pomaga. Niestety, nie przyszedł tu wyzuwać się ze swoich sekretnych myśli. Nie tym razem, ale może innym.

- W ogóle to jest pan tutaj w każdy wtorek? Dobrze się z panem rozmawia.

- Wtorki tylko do szesnastej, bo potem idę do samobójców na warcaby. Ale w czwartki jestem cały dzień.

- To wpadnę jeszcze w czwartek, bo dzisiaj jestem tu zbić interesa. Znaczy, jeśli nie ma pan nic przeciwko.

- A w życiu Warszawy. - powiedział Władca Piekieł. - Wręcz przeciwnie, zapraszam serdecznie.

***

W

ieczorem niebo było prawie bezchmurne. Angelo dryfował nad dachem szpitalnego skrzydła, w którym mieścił się oddział kardiologiczny. Wyciągnął rękę i udawał palcami nożyczki, jakby chciał przeprowadzić cesarskie cięcie na konstelacji wodnika. Długie przebywanie na wolnym powietrzu działało na niego jak heroina na żywych.

- To ci przygoda nagiego w pokrzywach. - wymemłał, śmiejąc się jak maniak.

Albert dał czadu, umawiając się z Władcą Piekieł na sesję terapeutyczną. Oczywiście, że Duch z Sundarbanów ich podsłuchiwał. Pragnął wiedzieć, czy oblech faktycznie jest takim złodupcem, czy może tylko pozerem. Odpowiedź nie była jednoznaczna.

- Albert. - powiedział do siebie, widząc jego ulaną twarz oczami wyobraźni. - Jak ja cię kurna nienawidzę.

Miał sobie za złe, że pozwolił mu odwrócić role i wciągnąć go w swój poroniony plan. Jeśli czwartkowa sesja nie uzdrowi duszy Alberta, dojdzie do rozlewu płynów ustrojowych.

Ze szpitala wyszła jakaś starowina z telefonem przy uchu.

- Halo, Graham? - krzyczała do nieszczęśnika po drugiej stronie linii. - Nie uwierzysz. Doktor Ignacjo wybudził się ze śpiączki. Na razie nie umrzesz, chyba że sam się o to postarasz.

Patrzcie to jest wielowątkowa opowieść tak

Zima, a życie jest szorstkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz