Nigdy więcej czarnych spodni

32 2 23
                                    

- Nie fochasz się już? - zapytał Graham, kiedy razem ze Szczotą siedzieli w aucie na parkingu Oberży u Bujaka.

- Ja? - żachnął się Jake, jakby tylko udawał, że go nie boli. - Nigdy w życiu.

Założył limonkową koszulę, więc Graham był w stanie mu wiele wybaczyć. Sam wbił się w spodnie z brokatowym ściągaczem i musiał przyznać, że bardzo dobrze w nich wyglądał. Były najlepszą znajdźką z ciucholandu, jaką udało mu się upolować od dawna.

W upadłym lokalu świeciły się okna. Jacyś ludzie kręcili się przy wejściu, ale mało kto właził do środka. Twerker zdecydował, że powinni poczekać do siódmej. Tymczasowo przesiadywali w aucie Szczoty, by nie marznąć na zewnątrz jak frajerzy.

- Co to ma być za klub? - zapytał, mrużąc oczy na widok odrapanych ścian.

Jake szukał w schowku gum do żucia, ale znalazł tylko miętowe pastylki z Rossmanna. Wpakował sobie garść do paszczęki.

- Jakiś szmatławiec, ale podobno da się tu rozerwać. Wiesz, że ja wolałem Wężowników.

Grahamowi wystarczyło jedno spojrzenie, aby kategorycznie zaprzeczyć.

- Więcej tam nie pójdę. Mają układ z Angelo. Opowiadałem ci o Angelo.

- Są dwie opcje. Albo masz traumę po Albercie, albo nawdychałeś się za dużo pyłu drzewnego w tamtym domku. W każdym razie, masz urojenia.

Coxon nawet nie próbował go przekonywać, że Duch z Sundarbanów to żaden wymysł. Zwłaszcza, że jego zegarek pokazał czas najwyższy. Wydobyli się z poloneza i poszli do wejścia, gdzie czekał alternator. Tym razem był sam, i całe szczęście. Twerker objął go na powitanie, podczas gdy Szczota stał i sobie kwaśniał.

- Manuel. - przywitał się skoczek, podając mu rękę.

- Wiem. - odparł Jake, mamlając swoje miętówy i patrząc na jego dłoń z góry. - Daruj se. Nie uścisnę ci tego przeszczepu.

Zbity z tropu alternator mrugnął ze dwa razy i schował łapę do kieszeni. Graham zaczął podejrzewać, że popełnił błąd, ale nie dał tego po sobie poznać.

Weszli do klubu, gdzie na pozór wszystko wyglądało jak zwykle. Dało się jednak wyczuć jakiś powszechny pierwiastek niepokoju. Może odpowiadało za to dziwne echo, może jakiś wybij okno rozlał już krew na parkiecie. W każdym razie, coś tu nie za bardzo grało, ale nikt nie miał zamiaru się wycofywać.

- Tym razem ja stawiam. - zaoferował Coxon, kiedy siadali przy barze. Dyplomatycznie rozdzielił obu panów swoją osobą, zajmując środkowy stołek.

Barman w Zgromadzeniu Wężowników był paskudą, ale przynajmniej był uzębiony we wszystkie cztery jedynki. W przeciwieństwie do tutejszej dziewczyny za ladą, która nie miała ani jednej. Zanim przyjęła zamówienie twerkera, obsłużyła kolesia w czarnym dresie na prawo od Szczoty. Jego kaptur był tak obszerny, że przypominał tunel.

Muzyka tu była dziwna. DJ zapodawał praktycznie same techno bangery. Mimo to na sali nie brakowało wyczynowych tancerzy. Najlepiej bawił się krąg łysych glac, otaczający króla parkietu. Ten był najbardziej bezwłosym człowiekiem, jakiego Graham kiedykolwiek widział na oczy.

Ze dwa drinki później Jake leżał tułowiem na ladzie, mrużył oczy i świdrował alternatora spojrzeniem. Kombinacja alkoholu z lekami przeciwbólowymi musiała mu zaszkodzić, bo normalnie miał mocniejszą głowę.

- Co się gapisz? - zapytał w końcu Fettner, nie mogąc ukryć się przed jego ślepiami.

- Tak o, żebyś się zastawiał... Nawiał. - odparł zdegustowany Szczota, powoli spływając z kontuaru.

Zima, a życie jest szorstkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz