Trzy dni później Graham znalazł się w innym szpitalu. Tym razem bardziej znajomym, bowiem sam nieraz bywał tu pacjentem. Ostatnio wtedy, kiedy rozchorował się od koszenia trawnika. Ale to już historia, nie ma się nad czym rozczulać. Teraz miał jeden ważny interes do ubicia.
Wyczekał się dobrą chwilę. Albo raczej złą chwilę. Z braku lepszego zajęcia chodził po korytarzu OIOMu i zapoznawał się z ulotkami. Coś o antybiotykach, druga o alkoholu metylowym. Dalej schemat budowy kosmka jelitowego, fascynujące. Nim pielęgniarka zaprosiła go do pokoju, znał je wszystkie na pamięć.
By dotrzeć do łóżka doktora Ignacjo, musiał przejść obok innego pacjenta. Facet rozciął sobie goleń na cyrkulatce. Rana była tak paskudna, że Coxon zapomniał własnego imienia. Ale nie zapomniał, że ruski bimber powoduje ślepotę i śmierć.
Stary doktor leżał nieruchomo, podpięty do tysiąca różnych medycznych gadżetów. Nosił szpitalne łachy i wpatrywał się w zwykły sufit jak w jakieś sklepienie kaplicy sykstyńskiej. Nie było z nim dobrze, wcale. To dało się powiedzieć od razu.
- To jego ostatnia godzina. - powiedziała matka twerkera, zajmująca jedyne krzesło. Nie ustąpiła synowi miejsca, więc ten stał sobie obok jak dziad ze szmat.
- Czyli teraz albo nigdy? - zapytał Graham, patrząc błędnie na miarę krawiecką w wiotkich rękach starca.
- Nić jego życia dryfuje już w niebyt, ale nie pociągnęła jeszcze twojej. - wyjaśniła stara, jakby to była wiedza powszechna. Nie była szczęśliwa, że tu jest. Pewnie przepadał jej pilates dla seniorów. - No, są wystarczająco daleko. Łykaj tego centymetra, a nie się tegujesz.
Ignacjo wyskrzypiał coś, jakby chciał się z nią zgodzić. Brzmiał jak ucieleśnienie zardzewiałych zawiasów. Jego dłoń drgnęła ku Coxonowi.
Ten już wyciągnął swoją po rzecz, która miała rozwiązać ich dusze, kiedy się zawahał. Czy jemu aż tak zależało na własnym życiu? Czy było warte igrania z przeznaczeniem? Pewnie nie, ale porzucił tę myśl ułamek sekundy później.
Jeśli teraz da się zabić, zaprzepaści całego siebie. Puści z dymem swoją karierę. I wszystko inne, na co pracował latami. I podaruje Albertowi poczucie wygranej. Da mu w chwale opowiadać ich historię innym obrzydliwcom na dobranoc.
Nie, musiał przeżyć. Przynajmniej tyle był winien Manuelowi. Poza tym, dopiero co kupił bilet miesięczny na autobus. Przecież nie wyrzuci tylu pieniędzy w błoto.
- Szybciej. - pospieszyła go matka. - Gujtnij to i chodźmy stąd.
A więc twerker wziął centymetr i bez dalszych zastrzeżeń wpakował go sobie do gardzieli.
***
Na pozór nic się nie zmieniło. Stara zabrała się i wyszła, była umówiona na kawusię z koleżanką. Graham nie miał dokąd się spieszyć. Kolejny autobus jechał za prawie godzinę i miał ciągoty do spóźnień.
Plastikowy rulon nie był specjalnie zbilansowanym posiłkiem, więc twerker postanowił przejść się do szpitalnej kafejki. Skusił się na ciasto z czerwonym biszkoptem, niestety nie znalazł żadnego wolnego stolika. Był zmuszony dosiąść się do jakiejś babki, która wydała mu się dziwnie znajoma. Obdarzyła go dwoma spojrzeniami i zatraciła się w swojej krzyżówce.
Coxon kuszał ciasto w spokoju, w międzyczasie sprawdzał wiadomości. On i Holender przeprosili się nawzajem za akcję pod Kulm i notariusz obiecał nie chować urazy za podbite oko. Gryzelda napisała do niego nie wiadomo co, gdyż jej wiadomość została usunięta. Szczota wysłał zdjęcie jakiejś niezgorszej tawerny z prostym zapytaniem "dobry budynek???,?".
Twerker odpisał, że nawet dobry, na co Jake zareagował kciukiem i zaprosił go na wieczór. Mieli jeść pianki, pić piwo i oglądać stare filmy dokumentalne o golasie w pokrzywach. Rozciągły obiecał nawet dać się koledze wypłakać w ramię, jeśli taka będzie konieczność. Niestety, nigdy nie doczekał się odpowiedzi. Kiedy Graham zorientował się, że czerwony biszkopt smakuje trochę śmiesznie, było już za późno.
Jakby świadomość tego faktu przeważyła szalę, wszystko wykonało nagły przerzut z pionu do poziomu. Cały świat spowiła ciemność, czarniejsza od pochmurnej nocy na największym wygwizdowie. Zapadla doskonała cisza. Chemiczny zapach szpitala rozproszył się w eterze. Nadeszło jedyne prawdziwe nic.
Babulina widziała, jak jej towarzysz ześlizguje się z krzesła. Kiedy nie poruszył się przrez dwie minuty, zagarnęła jego deser dla siebie. Coxon jednak nigdy się o tym nie dowiedział.
Ona sama nie dowiedziała się już wiele więcej, bo niespełna kwadrans później podzieliła jego los.
Okej jeszcze ostatni papilog potem ending bimber dwa i idziemy do domu.
![](https://img.wattpad.com/cover/329494084-288-k5151.jpg)
CZYTASZ
Zima, a życie jest szorstkie
TerrorKrzysiek zamykaj te drzwi. Uwaga: Fan(?)fik zawiera opisy śmierci, twerkowania, obcowania zmarłych i jazdy autobusem w godzinach wieczornych. (Lista może ulec aktualizacji) Miejsce akcji? Nie. Zaginamy czasoprzestrzeń. TO JEST NAJBARDZIEJ PASKUDZIST...