Lato, a życie jest śliskie

36 2 16
                                    

- Za zdrowie młodej pary! - dwaj Dariusze wznieśli kolejny toast. Trzeci Dariusz objął swoją świeżo upieczoną żonę.

Pozostali goście też windowali swoje kieliszki. Szampan nie był cudem, ale wesele i tak wyglądało lepiej, niż Graham by się spodziewał. Nie miał zbyt dużych oczekiwań wobec narkomana i jego dżagi, a tu proszę, stanęli na wysokości zadania. Lokal był całkiem niezły, choć panował w nim jakiś tawerniany klimat.

Gości było tu od zatrzęsienia. Pewnego dnia pan młody wspiął się na fotel w autobusie i zaprosił wszystkich pasażerów tej linii na swój ślub. Oprócz twerkera zjawił się Jake Szczota, Baba-Kołdry, Autostopowicz i kierowcy: cham krzywy drut oraz ten drugi ze skośnymi oczami. Przyszedł nawet kanar, który tamtym razem wdepnął na kontrolę biletów. Na sali przewijały się jeszcze inne paszcze, które Coxon znał z widzenia. Wiele z nich przyprowadziło ze sobą też osoby towarzyszące. Generalnie gospodarze musieli się nagimnastykować, by znaleźć dla każdego miejsce.

Graham nie polubił towarzystwa, z jakim usadzono go przy stoliku. Postanowił dać losowi ostatnią szansę i zabrać tu Manuela. Kiedy Szczota się o tym dowiedział, znalazł sobie inny stolik. Odpuścił sobie tamtą Gryzeldę, ale cały czas chował urazę do alternatora. I zadawał się teraz z Dariuszami, kiedy oni nudzili się w gronie najgorszych stypiarzy. Jeden był holenderskim notariuszem, drugi ogłuchł na półtora ucha, a trzeci miał na imię Alan. Nic dziwnego, że nie wpasowali się nigdzie indziej.

- Człowiek się rodzi, z dupy wychodzi. - zabłysnął nadęty Holender. Zerkał na nowożeńców bez szczególnej życzliwości. - Człowiek się żeni, na dupę wchodzi.

Nikt nie skomentował tej rewelacji. Twerker spojrzał na barszcz czerwony i paszteciki na talerzu Fettnera. Ten nawet ich nie tknął. Zamiast tego wcinał wafle ryżowe, które raczej nie cieszyły się popularnością na innych stołach.

- Czemu tego nie jesz? - zapytał, byle tylko zacząć rozmowę. Byle tylko słowa notariusza nie wisiały w powietrzu.

Manuel wskazał jego telefon.

- Wpisz sobie w google Bor Pavlovcič. Zobaczysz, co ludzie chcą wiedzieć na jego temat.

- Nie wiem, co to niby ma do... - Coxon ostrożnie wklepał podane nazwisko w wyszukiwarce. Pierwsza sugestia brzmiała "Bor Pavlovcič waga". - Och.

- No właśnie. Jeśli utyję, ludzie to zapamiętają. A ja chcę zakończyć karierę z klasą.

- Jeden krokiet chyba cię nie zabije.

- Od jednego się zaczyna.

Najstarszy Dariusz przechadzał się po sali jak godny pożałowania policjant i sprawdzał, jak bawią się goście. Stolik Grahama oczywiście mu się nie spodobał. Stanął między nim i Fettnerem z rękami założonymi na piersi, jakby przyłapał ich na zbrodni. Czarna dziura w jego policzku nie budziła sympatii.

- No chlaj. - polecił twerkerowi, widząc, że ten ma trochę długie zęby na szampana. Nietknięty barszcz alternatota jeszcze bardziej go rozczarował. - A ty rąbaj krokieta, bo do piekła pójdziesz.

- Zjadłem już danie główne. - bronił się Manuel. - Jestem sportowcem. Muszę dbać o linię.

- A. - Dariusz się pomarszczył na twarzy i przestał nad nimi wisieć. - To wpierdalaj se ten styropian, jak musisz.

Ruszył się, by dalej rozprowadzać swój terror. Miał wprawę w tym temacie. Podobno za młodu rozjeżdżał Rosjan walcem drogowym.

Na weselu nie było żadnej kapeli, tylko głośnik z jazzową muzyką. Młodzi nie lubili tańczyć, ale parkiet był do dyspozycji gości. Szczota postanowił z tego skorzystać i poprosił do tańca babcię panny młodej. Zawiesił na poręczy jej laskę do podpierania i porwał ją w bajlando. Babka sprostała wyzwaniu. Trzymała się naprawdę wyśmienicie jak na swój wiek. Inni goście, zachęceni ich przykładem, także zaczęli uderzać na parkiet. Nawet Alan poszedł trochę poskakać.

Zima, a życie jest szorstkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz