Rozdział 21 - Upokorzenie

25 3 0
                                    

Pov. Mal

Bóg wojny odepchnął mnie, a ja upadłam na piasek. Wyciągnął gigantyczną płonącą złotą włócznie, która pasowała do jego zbroi. Patrzył na mnie wściekłymi oczami.

- Jak śmiesz podnosić na nią rękę ty marna, nędzna istoto. Nie zasługujesz nawet na to by na nią patrzeć. Jesteś inna, jesteś przekleństwem. Nie powinnaś być jej dzieckiem, jesteś na to za tępa, dokładnie jak ten stary glon, oboje jesteście kanalią. Nie powinniście chodzić po lądzie. - warknął i podszedł bliżej i uderzył mnie w twarz. - Jesteś nikim rozumiesz, jesteś nikomu niepotrzebna. Nawet ten twój Luke Cię nie kocha, żałuję, że Cię uwolniłem bo zawiodłaś. Ciągle zawodzisz wszystko i wszystkich, jesteś najgorszym, najbardziej nieudolnym herosem - dodał.

Malisa przytuliła go delikatnie. Dlaczego oni mnie tak poniżali i gnębili, ja też miałam emocje i uczucia. Spojrzałam na Luke szukając w nim pomocy, teraz on był jako jedyny moim ratunkiem. Moja matka mnie nie kochała nigdy, może to co Ares powiedział w szpitalu było tylko wymówką i kłamstwem, bo nie zabiła mnie dlatego, że mnie kochała. Nie zrobiła tego ponieważ nie była w stanie zabić małego bezbronnego dziecka, bo wolałabym bym z nią walczyła, to było dla niej lepszą rozrywką niż po prostu wbicie katany w serce lub odcięcie głowy. Poczułam jak po moim nosie leci krew, podniosłam się. Luke podszedł i objął mnie swoim ramieniem, wtuliłam się. Chciałam z tąd iść, nie chciałam już ich widzieć, chciałam by już zniknęli z mojego życia raz na zawsze, by byli tylko moją kolejną wizją lub koszmarem. Zaczęła żałować, że kiedyś marzyłam o tym by ją spotkać i mojego ojca, żałuję tego. Oni mnie nie rozumieli, nie kochali. Zacisnęłam rękę w pięść, pragnęłam teraz zemsty nie tylko na Posejdonie, ale też na Malise, na wszystkich z mojej rodziny. Sebastian też mógł udawać, tak samo Nate. Teraz mogłam być pewna tylko jednego, tego, że Luke mnie kocha, to była jedyna pewna rzecz. Nie mogłam już ufać nikomu tylko jemu.

- To nam jest zapisane w gwiazdach. Ten moment, ta chwila, tu i teraz. Ja Generał Malisa Jean Vatore, narzyczona Aresa greckiego Boga wojny, córka Nyx greckiej bogini nocy i biznesmana Henry'ego Vatore, rodzona siostra Katie Lily Vatore, matka Jay'a Jack'a Vatore syna Aresa  i Maleficienty Arisy Vatore córki Posejdona. Wyzywam Ciebie Maleficianto Ariso Vatore, narzyczono Luke Castellan'a syna Hermesa, moja córka i greckiego Boga mórz i oceanów Posejdona, przyrodnia siostro syna Aresa Jay'a Jack'a Vatore na pojedynek. Na śmierć i życie lub do upadłego - oświadczyła moja matka.

Stanęła na przeciwko mnie, zerwała szybkim ruchem ręki górną część munduru. Pod nim miała czarny sportowy stanik, a delikatne krople potu błyszczały na jej idealnie wyrzeźbiony sześcipaku jak u posągu greckiego Boga. Wyjęła kawałek liny i związała włosy w kucyk, podrzuciła pierścionek, a w jej ręcę pojawiła się kosa. Wzięłam głęboki wdech, stanęła na przeciwko niej i wyjęłam katanę. Luke i Ares odsunęli się by dać nam miejsce do walki.

Tw : sceny walki

Podeszłam do niej bliżej, zrobiła szybki ruch ręki i uderzyła kosą w moja katanę. Cięła szybkimi i agresywnymi ruchami o moją broń, odpychała mnie w stronę groty. Kopała i uderzała, zasłaniałam się rękami i moja bronią. Zrobiła pół obrót, kopneła w moje palce, usłyszałam ciche pęknięcie i upuściłam broń. Może jednak nie byłam taka dobra w szermierce, jak sądziłam. Uniosłam ręcę do góry na znak poddania się.

- Walcz - wrzasnęła, rzucając mi moja katanę i znowu na mnie nacierając.

Nasze bronię ocierały się o siebie. Naciskała na swoją broń z całej siły, oparłam się całym ciałem na mieczu, aż ostrze zaczęło wbijać się w moją bladą skórę. Po moim policzku zleciała łza, wykorzystała moja chwilę zdezorientowania, złapał mnie za szyję i podniosła, przyparła mnie do zimnej ściany. Zlustrowała mnie tylko wzrokiem, była wściekła.

Koniec : Tw

- Jakim cudem sobie radzisz w życiu, skoro jesteś taka słaba, nijaka. Jakim prawem urodziłam kogoś takiego, jak ty. Jesteś moim najgorszym dzieckiem, moją hańbą, obrzydliwie podobna do swojego skurwysyńskiego i zwyrodniałego ojca. Obserwowałam Cię przez te wszystkie 3 lata i nie wiem jak mogłaś być tak głupia, że myślałaś, że kochałam Posejdona. Pomimo, że Sebastian mówił Ci kim była, jak do jasnej cholery pomyślałaś, że generał, osoba związana z wojskiem może zakochać się w kimś kto nawet nie umie syrzelać z karabinu. - powiedziała patrząc mi w oczy, ostatnie zdanie dodała z kpiną i zdziwniem.

Rzuciła mnie na skały pod nami, spojrzała z obrzydzeniem, pogardą i wyszła. Wstałam i podeszłam do wyjścia, wyszłam z jaskini. Malisa i Ares stali przytulając się. Nie wytrzymałam, widok tego, że oni mogą być szczęśliwi, a ja nie doprowadzał mnie do furi. Rzuciłam się ma nich, jednak w połowie drogi upadłam bezwładnie. Symbol znowu zaczął piec, poczułam zapcha dymu, spojrzałam na ramię. Tetuaż płonął i to dosłownie, rękaw mojej sukienki zaczął się palić. Moje wszystkie siły mnie nagle opuściły, leżałam bezwładnie, mogłam jedynie oddychać. Uniosłam tylko oczy do góry. Ares szedł wolnym krokiem w moją stronę, jego oczy płonęły i to dosłownie. Nachylił się nade mną, ujął mój podbródek i go unisół. Jego palec, zaczęły palić moją skórę, czułam ból i jak na moim podbródku pojawiają się bąble od oparzenia skóry. Moja skóra stawała się sucha, a ja poczułam nagłe pragnienie wody, moje gardło stało się suche, odsunoł palce od mojej dolnej części twarzy. Próbowałam poruszać rękami by się doczołgać do wody, jednak bóg wojny wcisnął moją głowę w piasek, zrobił to tak by mi jej nie zmiażdżyć. Nie chciał mnie zabić, tylko upokrzyć, pokazać mi jak bardzo jestem słaba, jak bardzo jestem nikim. Zdjął stopę z moich włosów i złapał mnie za włosy. Zaśmiał mi się prosto w twarz szyderczym i beszczelnum śmiechem, dla niego byłam nikim, mrówką, którą mógł zdeptać, ale wolał patrzeć na jej ciele.

- Ten stary wodorost byłby z Ciebie dumny. Jesteś taką samą łzają jak on, ale ty jesteś gorsza. Użalasz się co chwilę nad sobą, gdyby nie to, że jesteś dzieckiem mojej kochanej wojowniczki uznałbym Cię za bachora Afrodyty, pasujesz do niej. - słowo bachora powiedział w obrzydzeniem - Jesteś pewna, że przy porodzie pielęgniarki nie podmienły Ci tego czegoś? - spytał spoglądając na Malisę.

- Niestety, jestem pewna - odpowiedziała mu zawiedzionym tonem.

Wstał i podszedł do narzycoznej, objął ją i czule pocałował.

- Chodźmy z tąd i nie marnujmy czasu na tą idiotkę - powiedział i znikli.

𝐎𝐁𝐒𝐒𝐄𝐒𝐈𝐎𝐍 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz