Rozdział 19 - Nie, to niemożliwe

35 2 0
                                    

Pov.Mal

Syn Hermesa złapał mnie za rękę i delikatnie pociągnął w bok w stronę kamiennych schodów, który wcześniej nie zauważyłam. Zeszliśmy po nich w dół na plażę, za którą była wyżłobiona grota skalna. Dalej byłam w lekkim szoku po tym co tu się wydarzyło, jednak nie był to szok związany z tym, że Luke go zabił, bardziej dlatego, że nie pomogłam Liamowi. Co mnie dziwiło, pamiętam, że zawsze jak komuś słabszemu się coś działo przejmowałam się tym i byłam pierwszą osobą, która biegła na pomoc, a teraz? Patrzyłam jak on umiera i nic nie robiłam. Czułam wewnątrz siebie pewnego rodzaju satysfakcję, że zginął. Szczerze trochę namieszał w moim życiu z Luke'iem był pewnego rodzaju przeszkodą, chciał mnie zdobyć, chciał bym była jego dziewczyną, pokochała go, ale to nie wchodziło w grę. Kochałam tylko i wyłącznie Luke, a Liam'a praktycznie w ogóle nie znałam. Jednak ta moja wewnętrza satysfakcja mnie pomimo tego przerażała, była dla mnie czymś obcym, dziwnym cieszenie się z czyjejś śmierci. Ale w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, tak samo z osobami, syn Afrodyty nie był dla mnie nikim ważny, choć próbował być.

- Malcia wszystko dobrze? - z mojego zamyślenia wyrwał mnie głos Luke

- Tak tak - odpowiedziałam szybko.

- To dobrze, bo nie chce by jakieś głupoty kłębiły się w twojej ślicznej główce podczas tego gdy jesteśmy razem - powiedział, całując moje włosy i obejmując mnie swoim ramieniem.

Był takim dobry, czuły, romantyczny. Pomimo, że zabił 2 osoby, to nie zmieniło mojego stosunku do niego, dalej go kochałam, wciąż był najważniejszą osobą w moim życiu i jedyną. Dla niego jestem w stanie zrobić wszystko, wystarczy, że tylko to powie, a ja to zrobię. Usiedliśmy blisko wody, wyprostowałam nogi, syn Hermesa splótł nasze palce i delikatnie ucałował moją dłoń pogłaskałam go czule po policzku, przysunął się bliżej i nachylił się nad moim uchem.

- W domu będziesz miała jeszcze jedną niespodziankę - wyszeptał.

Uśmiechnęłam się lekko. Ciekawa czym mogła być ta niespodzianka. Syn Hermesa przybliżył się i nachylił by mnie pocałować. Po chwili zebrał się wiatr, a nad nami pojawiła się jakaś postać.

- Zabiłeś mojego syna potworze......ty....ty...ty...psychopato?! -usłyszałam nad nad nami piskliwy i cieniutki damski głos. 

Położyłam ręce na uszach. Był to najbardziej nieznośny głos jaki kiedykolwiek słyszałam w ciągu mojego całego 19-letniego życia. Odwróciliśmy się w stronę właścicielki głosu. Była nim średniego wzrostu kobieta mniej więcej w wieku 25 lat, o delikatnej twarzy intensywnie niebieskich oczach, mały nosi i pełnych idealnych ustach. Włosy miała długie brązowe do bioder splecione w długi warkocz, między włosy były wplecione czerwone róże na złotych łodygach. Na jej ciele nie było widać nie było widać żadnych oznak starzenia, była piękna, wręcz idealna. Miała na sobie długą grecką tunikę w kolorze pudrowego różu z dekoltem odsłaniającym jej duże piersi, na tali miała złotą przepaskę, a nogi miała bose. Jednak, gdy bardziej się przyjrzałam zauważyłam, że ma delikatnie naderwany kawałek ucha, bardziej odcięty kilkumilimetrowy kawałeczek. W takiej postaci postanowiła nam się ukazać Afrodyta bogini piękności, namiętności, pożądania i płodności, ale mimo wszystko poczułam się przy niej jak brzydkie kaczątko przy pięknych białych łabędziach pływających po stawie, zgarbiłam się i położyłam ręce na kolana i podkuliłam nogi do siebie by jeszcze bardziej zasłonić swoje szpetne ciało zwykłego herosa. 

- Nie dramatyzuj zrobisz sobie kolejne - powiedział niewzruszony syn Hermesa, głaszcząc mnie po włosach i podrzucając miecz, na którym była krew by jeszcze bardziej wkurzyć boginię - poza tym jesteś słaba, nie umiesz się mścić, zwłaszcza na osobach zakochanych. Jesteś zwykła olimpijską puszczalską laską, nie ma w tobie nic wartościowego, jesteś nikim bez swojego ciała. Jednak pod nim masz tylko pusty mózg, nie jesteś ani mądra, ani sprytna, ani inteligentna. Bez swojego ciała byłabyś bogini głupoty, jesteś najgłupszą z wszystkich bogów. Nawet koza jest od Ciebie mądrzejsza - dodał upokarzającym tonem.

Afrodyta spuściła głowę i nic nie odpowiedziała. Była zawstydzona co było jeszcze rzadsze od tego by bóg kogokolwiek naprawdę pokochał. Po chwili usłyszałam dźwięk uderzających fal, spojrzałam na wodę. Zaczęła zmieniać kolor na czerwony, po chwili zmieniła się w krew, odsunęłam się. To na pewno nie była sprawa Posejdona, on nie ma władzy nad krwią i nie potrafi nią manipulować. Na powierzchni zaczęły się pojawiać kości, poszarpane ludzkie zwłoki, części ciała i narządy. Poczułam jak znowu moja treść żołądkowa podchodzi mi do gardła. Z krwi zaczął się wyłaniać most z kości i czaszek, a na początku platforma, na której stała jakąś postać. Zaczęła się zbliżać, im była bliżej tym lepiej mogłam określić kto to był. Była to kobieta z spuszczoną głową, miała blond włosy, na ciele miała wojskowy mundur, bo w czym innym mogła przyjść generał Malisa Jean Vatore, jak nie w mundurze, który podkreślał jej miała mocno zarysowane mięśnie całego ciała. Zeszła z mostu, który po chwili się zapadł. Widziałam, że miała delikatny uśmiech. Uniosła głowę. Nie to nie mogła być prawda, przecież ona nie żyje, widziałam jej grób. To musiała być tylko jakaś kolejna wizja, a nie prawdziwy widok. Widziałam jej grób, nawet sam Ares potwierdził, że nie żyje, że jest w Hadesie. W tej samej chwili poczułam, jak moje ramię zaczyna mnie piec jak ogień, było to dokładnie ta część mojej ręki, na której miałam symbol. Ból był promieniujący i zaczął się rozchodzić po całym moim ciele, tylko jeszcze bardziej nabierając na sile. Zwinęłam się w kłębek, ale pomimo bólu wystawiłam głowę by móc widzieć dokładnie co się dzieje. Uniosła twarz do góry, tak to była ona. Miała jasnobrązowe włosy, które płonęły wściekłością i chęcią mordu. Gdy podeszła bliżej zostawiła na piasku ślad swojego buta, który był z krwi. Dalej miała na twarzy delikatny uśmiech, wyglądała dokładnie tak samo jak ją widziałam w wizjach, jej twarz się nie zmieniła. Skierowałam wzrok na dół na szyi miała blado widoczne malinki, spojrzałam na jej rękę, na której widniało coś nowego. Mały złoty pierścionek z jakimś wygrawerowanym napisem, a na samym środku, minimalnym kawałkiem skóry z odrobiną złotej krwi, kształtem pasował idealnie do ucha Afrodyta i do brakującego kawałku. 

- Witaj Afrodyto, boska dziwko - powiedziała moja matka. 

- Teraz już wiem dlaczego Ares uciął mi kawałek ucha - powiedziała bogini przerażonym piskliwym głoskiem, delikatnie głaszcząc lewe ucho, z którego pochodziła odcięta część.

- Osobiście uważam to za uroczę - powiedziała Malisa, spoglądając na pierścionek. Po chwili zdjęła go z palca i podrzuciła, a do jej ręki spadła gigantyczna złota, kosa. - Czekałam na to długie lata, by Cię unicestwić. Bo przyznam to otwarcie nienawidzę Cię, nie zasługiwałaś by choć spojrzeć na kogoś tak wspaniałego jak Ares, jest wyższej kategorii niż ty, jak sam mi przyznał uważa Cię za największy błąd życia i dodał, że jesteś słaba w łóżko i nie zasługujesz na miano bogini przyjemności i pożądania. - dodała. - A teraz zatańczymy - zakończyła uśmiechając się krwiożerca i rzucając się w stronę bezbronnej Afrodyty. 

𝐎𝐁𝐒𝐒𝐄𝐒𝐈𝐎𝐍 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz