Kłamstwo ma krótkie nogi | 14 |

5 2 4
                                    

Wsiadając do auta, myślałam cały czas o Paulu i Arii. Bałam się, że nie zdążymy. Wątpiłam w to, ale w końcu Paul umie się dobrze bić, ochroni małą. Boże jak to się stało, że oni ich porwali, przecież wszystko było tak dobrze, ona była w pokoju Paula, bawili się, kiedy, dlaczego tego nie słyszeliśmy. Miałam multum pytań w głowie. Jechaliśmy już z trzy godziny a do celu jeszcze daleko droga. Nogi trzęsły mi się tak mocno, że aż Luke zapytał, czy wszystko dobrze. Przez adrenalinę nikt nie czuł zmęczenia, komunikowaliśmy się z Rickiem przez radio, aby dowiedzieć się, jak się trzymają i gdzie są. W końcu po 13 godzinach jazdy dojechaliśmy do stanu Kolorado. Musieliśmy jeszcze tylko znaleźć ich siedzibę. Widziałam w wizji, że jest to jakąś godzinę drogi od parku o nazwie Panorama. No oczywiście. Musieli mieć tajną bazę, gdzieś na zadupiu. Całe szczęście Rick pomyślał o wszystkim i mieliśmy paliwo w bagażniku, w kanistrach. Po krótkiej drzemce zorientowałam się, że jesteśmy już blisko. Ekipa Ricka miała wejść drugim wejściem, a ja i Luke korytarzami podziemnymi. Było tak cicho, że nie wiedziałam, czy już po nim, czy to dopiero początek koszmaru. "No witam" — usłyszałam. Kto tam? Zapytałam siebie w głowie, bo gdy spojrzałam na Luke'a od razu wiedziałam, że tylko ja go słyszę. "No ten, który oddał ci połowę swojej mocy i poszedł na urlop, ten, którego nie chciałaś wpuścić do umysłu" — okej to pewne ja oszalałam. Mówi do mnie demon, który był cały czas w mojej głowie, ale zrobił sobie wakacje. Zapowiada się ciekawie. Pomożesz mi? — zapytałam. Wszystko działo się w mojej głowie. "Kobieto mogłabyś tą mocą zgładzić pół świata... czego ty się boisz?" — wyczułam w jego głosie zawód. Jego ton był ciężki i poważny. Dostałam wiadomość od Ricka, że są już w środku. Ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku wyjścia z tuneli. Gdy ja i Luke weszliśmy do pomieszczenia Mia, Rick, Mike i Sam stali obok faceta w czarnym ubraniu. Trzymał pistolet w ręce, ale dziwiło mnie to, że nie celował ani w Paula, ani w resztę ekipy. Aria biegała tak jakby to była jej rodzina. Paul nawet nie był związany. Rick mnie zauważył. 

— O co tu chodzi? — zapytałam. Mężczyzna jakby przepraszając mnie gestem reki wskazał na faceta w czerni. "Okłamali cię" — usłyszałam w głowie. — Okłamaliście mnie? Tak naprawdę to nie była akcja ratunkowa prawda? — mówiłam z coraz większym poirytowaniem. 

— Dzień dobry panienko, wiem, że to nie ani czas, ani miejsce na takie uprzejmości, rozumiem, że czeka panienka na wyjaśnienia? — powiedział facet, który wyglądał jak arab. Na głowie miał chustę, która odsłaniała mu tylko oczy, od stóp do głów był pokryty materiałem. Kiwnęłam głową na jego słowa. — A więc pan Paul współpracuje z nami od lat, a że posiada panienka wiedzę o osobach, które szukamy, musieliśmy tu panienkę ściągnąć. Prawdopodobnie osoba, która zabiła panienki matkę jest od nas, ale pracuje dla kogoś innego, zdradzili nas. Jesteśmy specjalną agencją która [...] — mówił coś jeszcze o swojej agencji, ale ja już go nie słuchałam. Czułam narastający gniew.

— Wiedzieliście? — spojrzałam na każdego z mojej ekipy. Nawet brat spuścił wzrok. Aria biegała nie słuchając co mówimy, miała słuchawki i bawiła się figurką słonia. 

— Ja ci to mogę wytłumaczyć, Emma ja... chciałem ci powiedzieć, ale wiedziałem, że gdybyś usłyszała, że ten ktoś zabił ci mamę to nawet nie chciałabyś ich słuchać, zabiłabyś... — mówił Paul. Stałam jak wryta, bez słowa gapiąc się na każdego z nich. Czułam się jakby ktoś uderzył mnie z liścia. "Nie chciał ci powiedzieć, kłamie, gdybyś się nie domyśliła nie powiedziałby ci" — usłyszałam. On był teraz jedynym, któremu wierzyłam lub mogłam wierzyć. Tu już nie chodziło o te informacje, bo gdy już im to opowiedziałam, dali mi spokój.  Tu chodziło o to, jak czułam się oszukana przez nich wszystkich. Sam mówił, że ich zabije a też zataił tajemnicę. Rick mówił, że nie lubi kłamać a sam to zrobił. Mia była moją przyjaciółką. Siedziałam na biurku czekając aż arab przyjdzie jednak zamiast niego wszedł Rick i Paul. 

— Emma wiem, że czujesz się oszukana, ale naprawdę zrobiliśmy to, bo chcieliśmy im pomóc i chcieliśmy, żebyś też później mogła dorwać tego, kto to zrobił, to dla twojego dobra uwierz mi — powiedział Rick. To było niedorzeczne co on teraz mówi. Nie mogłam tego słuchać.

— Jechaliśmy tu 14 godzin! Rozumiesz? Jeb*ne 14 godzin!! Ja w tym czasie wyrywałam sobie włosy z głowy na myśl, że Arii albo Paulowi coś się dzieje, tymczasem co zastałam? Was siedzących przy kawce z jakimś arabem, który chce ode mnie informacji. Brawo! Pomysłowość godna mózgu małpy. Chcieliście dobrze dla NAS? Nie. Wy chcieliście dobrze dla was. — krzyczałam na Ricka, chociaż to była wina wszystkich. — Nie chce mi się z wami gadać. — minęłam ich i poszłam do łazienki. Po drodze płakałam jak dziecko. Nie wiem nawet dlaczego. Czułam się okropnie. Gdy wyszłam spotkałam Arię. Ciesząc się na mój widok, przytuliła mnie. Gdy tylko arab dał mi już spokój wyszłam stamtąd tak szybko, jak to możliwe. Ktoś mnie zatrzymał. Nie musiałam patrzeć w jego kierunku, żeby wiedzieć kto to. — Zostaw. — powiedziałam krótko, podczas gdy łzy leciały mi z oczu jak opętane. 

— Nie pozwolę ci odejść, dobrze o tym wiesz — powiedział. 

— Pozwoliłeś mi, gdy zdecydowałeś się mnie okłamać... — obróciłam się do niego. No miałam rację to był Paul. Był cały zapłakany. Chciał to ratować. — Tak ciężko było podejść i powiedzieć jak wygląda sytuacja? Gdybyście powiedzieli mi, że arab chciał tylko informacji... wszystko byłoby inne. — mówiłam to z taką oschłością, że niemal czułam jak rzucam w niego kolcami. W międzyczasie czułam jak uścisk chłopaka na moim nadgarstku staje się coraz mocniejszy. — To boli. Puść mnie — powiedziałam odruchowo wyrywając się z jego chwytu. 

— Nie odejdziesz, nie beze mnie. Nie zniosę tego. — powiedział nawet nie zwracając uwagi na to, co mówię. — Możesz mnie szarpać, bić, wyzywać co chcesz, zniosę to bez słowa, ale na odejście ci nie pozwolę. — to, co mówił sprawiało, że miękły mi kolana. Nie chce odejść, ale czułam się tak źle. Nie mogłam przebywać w ich towarzystwie, przynajmniej na razie. Upewniając się, że nie zwieje puścił mnie. — Proszę cię — dodał cicho. Najbardziej bolały mnie jego smutne oczy, z nadzieją wpatrujące się we mnie. Lekko opornie dałam się zaprowadzić z powrotem do pomieszczenia, w którym pierwotnie usłyszałam prawdę. Nadal czułam do nich dystans, złość i chęć odpłacenia się tym samym, ale to była moja rodzina. Pan Wielka Chusta coś tam gadał, ale mało go słuchałam. Chcę do domu, nie do ich bazy, do domu, w którym zabili mamę. To był mój prawdziwy dom. 

~Śpiew demona~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz