Rozdział 6

107 11 0
                                    

Siedziałam na parapecie opierając się głową o zimną szybę okna. W ręce trzymałam kubek z parującą kawą, która powoli rozgrzewała moje ciało. Wpatrywałam się tak bezmyślnie w zachodzące słońce, które oświetlało moją bladą twarz z podkrążonymi oczami. Teraz jestem jeszcze bardziej podobna do tej obłąkanej kobiety- pomyślałam kręcąc głową z ironicznym uśmiechem na twarzy. Nagle do mojej głowy napłynęło mnóstwo wspomnień. Mama przytulająca mnie na dobranoc, później znikająca bez śladu często na długie tygodnie. Zawsze tłumaczone wizytami w sanatorium. Tak wiele pytań, które bardzo chciałabym jej zadać albo po prostu się do niej przytulić, porozmawiać...Łzy zaczęły błyszczeć w moich oczach, ale powstrzymałam je szybko mrugając. Nie mogłam tylko pozbyć się czegoś co mocno ściskało mi gardło. Nagle przed moimi oczami pojawił się ojciec bijący Chris'a skórzanym paskiem i piekące uderzenie na mojej twarzy. Samotność, która sprawiała, że dnia na dzień zaczęłam wariować. Przestałam chodzić do szkoły, ale nikogo to nie obchodziło nawet nie zauważyli, że mnie nie ma. No może z wyjątkiem mojej wychowawczyni, która codziennie wydzwaniała do ojca, którego nie było w domu od tygodnia. Konferencja prasowa, może to i lepiej, ale jak zawsze ogrom obowiązków na mojej głowie to mnie już przytłaczało. Spojrzałam na słońce, które już zupełnie miało zamiar schować się za horyzontem. Niebo przybrało różowożółty odcień. Przypomniałam sobie zimne, niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z taką intensywnością jakby chciały zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy. Potem silne ramiona oplatające mnie w ciepłym łóżku. Chciałabym znowu się tam znaleźć. Powoli zeszłam z parapetu i chwyciłam leżącą na stoliku gazetę. Zaczęłam ją wolno kartkować, aż natrafiłam na ciekawy artykuł.

Wczoraj w godzinach 22-23 znaleziono ciało młodej kobiety. Prawdopodobnie popełniła samobójstwo. Miała na imię Rose Smith. Śledztwo jest nadal w toku.


Zmarszczyłam brwi nie dowierzając w to co przed chwilą przeczytałam. Odłożyłam gazetę z rezygnacją i usiadłam na łóżku. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Skoro Rose nie żyje to nie będę już się nią opiekować, to logiczne, ale...już nie zobaczę Matt'a i co teraz? Co będzie dalej? Nadal ojciec będzie mnie bił. Matt już mnie nie przytuli i nie pocieszy, a ja będę jeszcze bardziej samotna. Nagle wybuchnęłam głośnym płaczem. Chyba wtedy uświadomiłam sobie, że coś do niego czuję, ale nie wiedziałam czy to jest coś poważnego. Nigdy jeszcze się nie zakochałam. Wstałam i ubrałam się w czarny płaszcz, po czym wyszłam na zewnątrz zamykając za sobą drzwi. Szłam przez jakieś 20 minut w końcu stanęłam przed tymi znajomymi drzwiami. Zapukałam i czekałam tak z rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza. Nagle drzwi uchyliły się i zobaczyłam te same oczy tylko, że teraz przepełnione smutkiem. Nie wiedziałam co powiedzieć, wiatr rozwiewał mi włosy, a ja wpatrywałam się w mężczyznę czekając na jakikolwiek znak.

-Wejdź- usłyszałam po chwili więc pewnym krokiem weszłam do środka. Kiedy już siedzieliśmy w salonie mężczyzna powiedział:

-Pewnie chcesz wynagrodzenie za ten tydzień pracy.

Wstałam z fotela, podeszłam do niego po czym usiadłam obok i przytuliłam go. Tak mocno jak tylko potrafiłam. Nie odepchnął mnie tylko położył głowę na moim ramieniu.

-Jutro będzie lepiej.- szepnęłam.

Podniósł głowę i spojrzał prosto w moje zaszklone oczy i zrobił coś co bardzo mnie zaskoczyło. Powoli zbliżył się do mojej twarzy. Mogłam jeszcze zareagować, ale nie zdążyłam. A może nie chciałam. Poczułam jak musnął swoimi ciepłymi wargami moje wychłodzone usta. Na początku poczułam jak robi mi się gorąco, coś mnie sparaliżowało nie wiedziałam co mam dalej zrobić. Po kilku sekundach poczułam jak mężczyzna mnie objął i wpił się w moje usta. Nasz delikatny pocałunek przeradzał się w co raz bardziej namiętny, ale dopiero wtedy kiedy zdałam sobie sprawę, że leżę na sofie lekko się odsunęłam.

-Ja nie jestem pewna.- wymamrotałam zakładając kosmyk włosów za ucho. Czułam jak policzki palą mnie niemiłosiernie, a serce głośno łomocze.

-Przepraszam, za daleko to zaszło.- mruknął siadając z powrotem. Poprawiłam bluzkę, która zdążyła zawędrować aż do połowy brzucha. Zapadła niezręczna cisza. Nie wiedziałam co mam teraz powiedzieć. Mój wzrok spoczął na zdjęciu, którego wcześniej nie widziałam. Mężczyzna siedział z rocznym dzieckiem na kolanach i uśmiechał się do aparatu. Oczywiste, że na zdjęciu był Matt i sugerując po wyglądzie dziewczynka z brązowymi, krótkimi włoskami i dużymi, ciemnobrązowymi oczkami. Dziecko uśmiechało się szeroko, podnosząc do góry rączki.

-To ty?-zapytałam patrząc na stojącą na kominku fotografię.

-Tak.- odparł odwracając po chwili wzrok.

-A..to...twoja siostra?- zapytałam chcąc dowiedzieć się więcej. Mężczyzna odetchnął głęboko i przeczesał dłonią włosy.

-To moja córeczka.- oznajmił cicho wpatrując się w swoje dłonie.- Zmarła kiedy miała roczek.

-Och, tak mi przykro, przepraszam, nie chciałam zrobić ci przykrości.

-Nic się nie stało. O niektórych rzeczach nie można zapominać. Była bardzo wesołym dzieckiem. Rose urodziła ją mając szesnaście lat. Byliśmy bardzo młodzi i niedoświadczeni dlatego tak się stało, ale wcale nie żałowaliśmy. Po śmierci dziecka Rose zaczęła się dziwnie zachowywać i często chodziła do swojej siostry. Praktycznie była tam całymi dniami. W końcu jej mąż się zdenerwował z resztą z natury był nie do zniesienia i zabronił jej odwiedzania swojej siostry. Po tym Rose zupełnie się załamała. Minęło 5 lat i zupełnie straciła umysł. Myślałem, że to chwilowe, że jej przejdzie, ale lekarz powiedział, że jest to choroba wrodzona. Schizofrenia może objawiać się stopniowo, a to wydarzenie jeszcze ten proces przyśpieszyło.

-Czy mogę zapytać jak miała na imię?-spytałam nieśmiało.

-Wiesz może to głupie, ale kiedy przyszłaś do mnie chcąc opiekować się Rose i powiedziałaś, że nazywasz się Anna to dodatkowo wpłynęło na to, że cię wybrałem. Moja córeczka nazywała się Anastasia, ale często mówiliśmy na nią Anna.- powiedział lekko się uśmiechając na to wspomnienie. Ja również delikatnie odwzajemniłam uśmiech.

-Ja nie chcę przeszkadzać i nie chce też pieniędzy, po prostu chciałam sprawdzić jak się pan czuje.

-Jakoś się trzymam. Dziękuję, że przyszłaś, ale i tak dam ci twoje zasłużone wynagrodzenie.- powiedział podając mi dwa banknoty.

-Dziękuję. Ja już pójdę.- oznajmiłam smutno.

-Jeżeli będziesz chciała możesz przyjść kiedy zechcesz.

-Jeszcze raz przytuliłam się do niego i wyszłam już z o wiele lepszym samopoczuciem.

Demony DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz