Rozdział 7

98 11 0
                                    

Obudziło mnie głośne stukanie do drzwi wejściowych. Zmęczona zwlokłam się powoli z łóżka potykając się o rozrzucone na podłodze podręczniki. Uczyłam się wczoraj praktycznie całą noc z myślą, że jutro mam wolne i będę spała do późna, a tu taka niespodzianka o siódmej rano. Nieprzytomnie zeszłam po schodach w międzyczasie poprawiając rozczochrane włosy. Pukanie stawało się co raz bardziej natarczywe, a ja zaczęłam zastanawiać się czy nie doszło do jakiejś tragedii. Nie spojrzałam przez wizjer, bo uważałam, że w takiej sytuacji należy jak najszybciej otworzyć. Szarpnęłam mocno drzwi również w wyniku zdenerwowania tą poranną wizytą. Stanęłam jak wryta kiedy moim oczom ukazało się...no właśnie nic się nie ukazało. Nikogo nie było. Jednym słowem ktoś zrobił sobie ze mnie żarty. Wkurzona już do granic możliwości, nie zważając na to, że mam na sobie tylko koszulę nocną, wyszłam na podwórko. Czułam wilgoć unoszącą się w powietrzu. W końcu było bardzo rano i w nocy padał deszcz. Od razu zrobiło mi się zimno, ale postanowiłam zrobić mały obchód naokoło domu. Może to i głupie, ale wolałam się upewnić czy ta osoba nadal tutaj jest. Przeszłam się spokojnie dookoła i nic. W sumie tego się spodziewałam. Kierując się w stronę drzwi usłyszałam jak coś odbiło się od trawnika. Tak jakby ktoś rzucił coś na moje podwórko. Obróciłam się energicznie i zauważyłam zwykły kamień leżący w oddali. Rozejrzałam się po okolicy. Zupełne pustki, tylko jakiś kot siedzący pod samochodem.

-Durne dzieciaki.- powiedziałam na głos. Sama nie wiem czemu moja pierwsza myśl dotyczyła rozrabiających dzieci. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju poczułam się dziwnie. Może to z powodu tej nagłej pobudki i całego zamieszania. Nie chciało mi się już spać. Z pokoju mojego brata usłyszałam skrzypienie paneli, a potem ciche kroki.

-Czemu tak rano wychodziłaś na dwór?- zapytał siadając na brzegu mojego łóżka.

-Nie ważne. Gdzie tato?

Chris uśmiechnął się szeroko po czym odpowiedział już zupełnie rozbudzony:

-Znowu wyjechał na jakąś konferencję prasową. Mogę wyjść na chwilę na podwórko i pobawić się z Puszkiem?

-Tak, tak możesz.- powiedziałam i wzięłam telefon. Jedno nieodebrane połączenie i wiadomość:


Dotarłaś do domu?


Uśmiechnęłam się delikatnie wspominając wczorajszy pocałunek i jeszcze teraz ta wiadomość. Miałam ochotę skakać ze szczęścia tylko szkoda, że wcześniej tego nie zauważyłam i mu nie odpisałam.

Minęła godzina, a Chris nadal nie wracał. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam jak mój brat podnosi coś z chodnika, a potem biegnie podekscytowany do domu.

-Ana, Ana! Znalazłem coś! Patrz!- krzyczał biegnąc w moją stronę. Wzięłam od niego jakieś pogięte zawiniątko.

-To zwykły kawałek papieru.- oznajmiłam odkładając go na stolik kuchenny.- siadaj śniadanie.

-Ale, niee. Tu jest coś napisane słuchaj, przeczytam ci. ,,Nigdy nie było mi tak cudownie. Kiedy opuściłam jego pokój po raz pierwszy poczułam się kochana. On naprawdę mnie pocałował! To było...- w tym momencie wyrwałam kartkę z rąk mojego brata. To do jasnej cholery strona z mojego pamiętnika! Widać było, że jest ewidentnie wyrwana. Ja już mu pokażę, jak on śmiał go czytać! Już miałam na niego krzyczeć, kiedy krew odpłynęła mi z twarzy. Na odwrocie widniały małe, napisane czarnym tuszem litery: Rose nie byłaby zadowolona.

Sama nie wiem czemu przeraziły mnie te słowa. Zaprowadziłam Chrisa do kolegi i wróciłam do domu. Przez całą drogę rozglądałam się niespokojnie tak jakbym miała wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Bzdury! Koniec z tym. Rzuciłam klucze na półkę i już miałam zrelaksować się przy kubku mocnej kawy, kiedy coś sprawiło, że chwyciłam płaszcz i wybiegłam z mieszkania. Na półce tuż obok kluczy leżało zdjęcie, na którym byłam ja idąca z Chris'em za rękę, a obok kolejne kiedy jestem sama i rozglądam się po ulicy. Nie wierzę, nie to się nie dzieje. Całą drogę pokonałam biegiem i praktycznie wpadłam do domu mężczyzny, który w tej sytuacji mógł mi pomóc.


***

Miałem wczoraj bardzo ciężki dzień, więc postanowiłem dzisiaj dłużej pospać. Była godzina dziewiąta, kiedy głośne trzaśnięcie drzwiami postawiło mnie na nogi. W sumie nie dziwne, że od razu pomyślałem o Rose, to już przyzwyczajenie. Szybko zbiegłem po schodach, jakimś cudem dotarłem na parter cały. Jeszcze dokładnie się nie rozbudziłem i myślałem, że śnię, ale przede mną stała niezwykle rzeczywista Anna. Co ona tu robi do licha? Już miałem się dopytywać jakim cudem tu weszła i co robi o tak wczesnej godzinie, ale zauważyłem, że cała spąsowiała. Po chwili zdałem sobie sprawę, że stoję przed nią w samych bokserkach. Ehh no to cudownie.

-Ja bardzo przepraszam, że tak wpadłam rano, bez zapowiedzi.- powiedziała nadal cała czerwona.

-Nic się nie stało.- oznajmiłem, choć tak naprawdę nie byłem zadowolony. Dopiero kiedy jej wzrok zjechał odrobinę w dół, dodałem pośpiesznie.- Zaraz wracam.

Na szybko przebrałem się w koszulę i spodnie po czym zaprosiłem ją do salonu. Nie umknęło mojej uwadze, że nadal była zawstydzona, ale też czymś przestraszona.

-O co chodzi?- zapytałem siadając tradycyjnie naprzeciwko niej. Dziewczyna szybko opowiedziała mi o dziwnym poranku, o kartce z pamiętnika i zdjęciach na szafce, które od razu pokazała.

-,,Zabawa dopiero się zacznie".- przeczytałem na odwrocie jednego z nich. Zmarszczyłem brwi zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi. No i oczywiście zbagatelizowałem sprawę.

-Jakieś bzdury. Ktoś po prostu robi sobie z ciebie żarty, może twój brat?

-Chyba pan zwariował?! Mój brat taki nie jest to po pierwsze, a po drugie: Dlaczego od razu stwierdza pan, że to niewinna zabawa? Najpierw morderstwo Rose, a teraz to!- krzyknęła podrywając się z sofy.

-Dobrze uspokój się, usiądź. Rose nie została zamordowana tylko popełniła samobójstwo. I mów mi na ,,Ty" chyba już to ustaliliśmy.

-Nie rozumie pan..nie rozumiesz albo raczej nie chcesz w to wierzyć.- oznajmiła patrząc na mnie intensywnie.- Ja naprawdę się boję.

Popatrzyłem na nią zatroskany, ale nie miałem zamiaru okazywać jej czułości. Wyczerpałem limit ostatnim razem.

-Dobrze chodźmy do ciebie. Posiedzę trochę z tobą i zobaczymy czy coś się stanie.- ostatnie słowa wymówiłem z ironią.

W szczególności nie zanosiło się na nic nadzwyczajnego. Spokojnie szliśmy w stronę domu Anny. Widziałem, że robi się co raz bardziej niespokojna, natomiast ja podchodziłem do tego z dystansem i byłem wyluzowany. Dopiero kiedy weszliśmy do mieszkania poczułem się co najmniej...dziwnie.

Demony DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz