five

1.6K 51 29
                                    

Rozdział nie został sprawdzony z błędów ortograficznych jak i interpunkcyjnych.

Miłego czytania!

Dzień meczu Hiszpania kontra Maroko.

Od jakiegoś dłuższego czasu czuję jak moja relacja z Jude się pogłębiła. Czułam jak nasz związek jest prawdziwy. Chociażby przez jakieś głupie pocałunki przed paparazzi czy trzymaniem za rękę. Albo gdy mnie codziennie przytulał. Czułam się przy nim bezpiecznie.

Jestem właśnie po zajęciach tańca i zaraz zdechnę. Dałam z siebie wszystko i mam już dość. Przez całe dwie godziny słyszałam jak to Sophie krytykuje moje ruchy które oczywiście były prawie idealne a to kurwa ona co chwilę deptała mi po piętach a na końcu potknęła się o własną nogę.

Szybko wzięłam ciepły prysznic, przebrałam się w niebieskie luźne jeansy a do tego białą koszulkę. Włosy wyprostowałam, makijaż miałam w pełni cały od rana więc nic nie poprawiałam. Na szyję zawiesiłam tylko jeszcze mój wisiorek z motylkiem.

Nie wiem na jakiego chuja miałam jechać na stadion z Jude ale niech już będzie. Byłam w pełni gotowa. Oczekiwałam tylko na przybycie Przyjaciela.

Po jakiś piętnastu minutach zjawił się, w aucie siedziała już Dolores, wyczekiwała aż wsiądę do auta.

Usiedliśmy na wykupionych przez nas miejscach. Postanowiłam iść się jeszcze przywitać za nim zacznie się mecz oraz życzyć im powodzenia.

Pokazałam ochroniarzowi kim jestem i szybko wbiegłam jak poparzona bo szczególnie zależało mi na czasie.
Gdy postawiłam pierwszy korki na moje ramiona rzucili się odrazu hiszpańscy zawodnicy.

- Madd! Długo nie dawałaś znaku życia. Wszystko w porządku?
Spytała zmartwiony Ferran.

- Tak. Wszystko w porządku. Jesteście gotowi?

- Mega się stresujemy, chcemy jak najlepiej zagrać abyśmy wygrali.
Spojrzałam za jednego z piłkarzy gdzie siedział na ławce Gavi. Właśnie przebierał koszulkę czerwoną z napisem dziewięć na plecach.

- Na pewno wygracie. Wierzę w was.
Posłałam im ciepły uśmiech.
W pewnym momencie Pedro odciągnął mnie od reszty.

- Nie przywitasz się z Gavi'm?
Spytał szepcząc tak aby nikt nie usłyszał.

- Czemu miałabym to zrobić?
Zmarszczyłam brwi i nie pewnie spytałam. - Nie wiem czy by tego chciał z resztą. Nie lubi mnie a ja go.

- Do nikogo się nie odzywa od rana może ty mu coś powiesz aby w końcu zmienił swój nastrój.

- Tak i to mam być ja gdzie jeszcze bardziej mnie nie znosi. Mądre.
Złożyłam dłonie na klatce piersiowej i spojrzałam na chłopaka raz jeszcze.

- Co mam mu powiedzieć niby?

- Nie wiem. Wymyślisz coś. Nie chce oglądać go w takim stanie. Może go zrozumiesz.
Popchnął mnie w stronę Pabla na co ja tylko poczułam ukłucie w żołądku. Zaczęło mi się robić nie dobrze.
Co ja tu robię.

- Hej.
Powiedziałam nieśmiało spoglądając spod moich kruczo czarnych rzęs.
Na co ten się tylko spojrzał i odwrócił plecami aby położyć nogę na drewnianą ławkę aby zawiązać te swoje buty od piłki. - Ej no, jak ktoś mówi to wypadałoby się odezwać.

- Część Hernández.-
Powiedział oschłym tonem.- Teraz sobie pójdziesz?

Jaki goryl. Dość, że musiałam się z nim przywitać to jeszcze tak mnie traktuje. Małpiszon jeden.

- Wysłał mnie tutaj Pedri bo mówił, że od rana jesteś pierdolnięty i wyżywasz się na innych.

No co? Musiałam trochę dodać od siebie bo jego zachowanie było irytujące.

from enemies to lovers | Pablo GaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz