Pov: Meilin
Spojrzałam na siebie w lustrze. Westchnęłam z rezygnacji. Wyglądałam jak lalka, którą może bawić się mała zhongijska szlachcianka. Idealnie upudrowana twarz, oczy odpowiednio podkreślone, o idealnym rozmiarze, który dyktuje moda, która codziennie się zmienia. Włosy ułożone w fale upięte były wysoko i opadały czarnym jak nocne niebo strumieniem za ramiona. Figurę miałam bez zarzutu. Nic mi nie odstawało i niczego nie miałam za mało. Szmaragdowa szata opływała mój tłów spływając spokojnymi falami do podłogi. Delikatne buciki w ciemniejszym odcieniu zieleni wieńczyły cały mój strój, czyniąc mnie lekko wyższą przez obcas, który posiadały. Delikatnie uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Ludzie nieznający mnie i nie patrzący mi w oczy zobaczyli by tylko piękną dziewczynę, która cieszy się z przywilejów, które posiada, uśmiechnięta promiennie, jakby dzisiaj miało stać się coś o czym marzyła od dziecka. Pomimo tej farsy nie potrafiłam sprawić, by ból i zmęczenie zniknęły z głębi moich oczu, te uczucia zakorzeniły się na tyle silnie, że teraz nie mogłam się ich pozbyć. Musiałam obrać standardową taktykę, którą stosowałam od dawna. Udawać skromną i posłuszną oraz, co najważniejsze, spuszczać wzrok, by nikt nie mógł zajrzeć mi w oczy i wyczytać moich emocji. Skoro oni widzą we mnie tylko lalkę, to nie zamierzałam tego zmieniać, oni dla mnie się nie liczyli, ważne by nikt nie zauważył, co się dzieje, a wszystko będzie dobrze. Kolejne godziny spędzę na tańczeniu i rozmowach, a potem padnę wyczerpana psychicznie na łóżko, by kolejnego dnia sprostać wyzwaniom, które dostaję od życia. Ostatni raz omiotłam spojrzeniem moje odbicie, wzięłam wachlarz do ręki i wyszłam przed drzwi, gdzie czekał mój ojciec.
Generał Teng prezentował się bez zarzutu. Marynarka idealnie dopasowana, krawat zawinięty w misterny, ozdobny węzeł, włosy zaczesane lekko do tyłu, garniturowe spodnie były idealniej długości i kończyły się na kostce, gdzie połyskiwały wypolerowane czarne, jak cały strój, lakierki. Pomimo swojego faktycznego wieku, wyglądał na znacznie młodszego i bardzo atrakcyjnego. Wiele kobiet zabiegało o jego względy, ale na szczęście po śmierci mojej matki nie mieszał się w relacje. Nie był ze mną nieszczęśliwy, więc po co dodawać kolejną osobę do swojego życia, która mogła tylko je zniszczyć?
Lekko dygnęła przed ojcem, a on podał mi ramię, bym mogła z nim iść. Najchętniej bym poszła na piechotę, ale oczywiście nie mogłam tego zrobić, ze względu na reputację, o którą trzeba było dbać. Honor rodziny najważniejszy. Po dotarciu na zewnątrz wsiedliśmy do powozu, który miał nas zawieść na kolejny bal. Ojciec nie wyrażał chęci rozmowy, więc ja nie zamierzałam przerywać ciszy, która zrodziła się pomiędzy nami. Patrzyłam tylko w okno i pragnęłam uciec stąd jak najdalej i wyszarpać się z więzów gorsetu, który był dla mnie niczym klatka.
Po dłuższej chwili zatrzymaliśmy się. Drzwi koło których siedział ojciec otworzyły się, a chwilę później generał podał mi rękę, bym mogła wyjść. Na twarz przywołałam lekki uśmiech, ale czujnie kbserwowałam otoczenie. Zostaliśmy zaanonsowani i przeszliśmy w stronę ogrodów, gdzie odbywało się przyjęcie. Wszystkie krzywdy równocześnie spojrzały w naszą stronę. Widziałam zachwyt w ich oczach, jednak nie sprawiał om mi przyjemności. Widzieli tylko tkaniny, w które była obleczona. Pomimo mojej niechęci zaczęłam rozgrywkę. Dla kogoś, kto zna doskonale zasady gry, łatwo jest w nią grać, a że ja była uczona tego od dzieciństwa, robiłam to wręcz automatycznie. Tutaj dygnięcie, tam krótka rozmowa, parę kompelemtów, to wszystko, w dodatku fałszywych. Cudownie, ktoś poprosił mnie do tańca. Nawet nie chciałam pamiętać jego nazwiska, ale muszę, kultura ma brutalne zasady. Nie jest dla słabeuszów. Uśmiechnęłam się przekonująco i zaczęliśmy tańczyć.
Mój uśmiech nie schodził mi z twarzy tylko dzięki wysiłkowi woli. Mój partner był starszy ode mnie o mnóstwo lat, nie wyglądał na zaniedbanego, bo w tedy by go nie wpuszczono, jednak coś w nim mnie odpychało. Jego dłonie trzymające mnie mocno, wręcz natarczywie, jego płonący wzrok, czułam się uwięziona w klatce, po raz kolejny tego wieczoru. Dopiero połowa utworu. Na ogół uwielbiałam tańczyć, było coś w tym magicznego, porywającego. Mogłam w ruchach oddać całe swoje napięcie i stres skumulowane pod skórą, mogłam być sobą i przekazywać najróżniejsze emocje. W tańcu opowiadałam własną historię, która nie była przez nikogo oceniana. Byłam po prostu sobą. Jednak wymuszony przez grzeczność taniec był całkowitym przeciwieństwem gładkich, nabrmiałych od emocji ruchom. Tu było coś obcego i zimnego, blokującego moją swobodę. Modliłam się o możliwy najszybszy koniec utworu. Gdy wreszcie skończył oddaliłam się pospiesznie i podeszłam do małej altanki, gdzie mogłam spokojnie się zaszyć i nie być zauważona przez nikogo, ale obserwować wszystkich.