Pov: Abeke
Od samego rana wiedziałam, że ten dzień będzie koszmarny. Tak samo od paru lat. Miałam tego po prostu dość. Nie miałam już sił do życia. Byłam zbyt zmęczona. Najchętniej bym się zabiła. To byłby pierwszy moment, gdy czułabym się wolna. Ale nie mogłam tego zrobić. Nie, gdy miałam Meilin. Moja przyjaciółka była jedynym co mnie powstrzymywało przed skończeniem cierpień.
Zmęczona przez nieprzespaną noc wyłączyłam dzwoniący budzik. Zebrałam całe moje nikłe siły by wstać. Najgorsze było to, że nie wystarczy mi ich do końca dnia. Spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam jak jak żywy trup. Wychudzona, z mentnymi oczami patrzącymi bez wyrazu na odbicie. Moja skóra, która zwykle miała ciepły brązowy kolor, niczym roztopiona czekolada, teraz była nie naturalnie matowa, wręcz wydawała się nie mieć zbytnio koloru. Westchnęłam zbolała. Już nie obchodziły mnie zmartwione spojrzenia ludzi ze szkoły. Miałam gdzieś ich współczucie. Nie wiedzą co przeszłam, nawet mnie nie znają, a jednak to im nie przeszkadza w plotkowaniu o mnie. Już nie raz się zdarzyło, że przychodziła do mnie pielęgniarka, a tuż za nią psycholożka szkolna, bo ktoś je zawiadomił o moim stanie. Na ich pytanie odpowiadałam krótko i szorstko. Zawsze ich unikałam, a po regularnych, przymusowych wizytach po prostu miałam ich serdecznie dość.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos ojca, jak zawsze ociekający jadem i wściekłością. Nawet nie musiał się odzywać. Tylko codziennie odgrywał tą bezsensowną szopkę, gdzie udawał zmartwienie. Phi. Żebym ja w to kiedykolwiek uwierzyła. Po tym co robił od paru lat nie wierzyłam w jego dobre intencje czy choćby coś takiego czego on nie posiada - miłosierdzie. Gdy usłyszałam drugi głos należący do mojej siostry - Soamy, odechciało mi się jakiego kolwiek pokazywanie się mojej rodzinie na oczy. Cały czas czułam namacalne dowody wściekłości ojca na swojej skórze. Jednak to nie one najbardziej mnie bolały czy zniszczyły. Ja przez tą dwójkę ludzi dostałam piekło na ziemi, które sprawiło, że nie miałam czegoś takiego jak tak zwana psychika. Moje zdrowie psychiczne było niczym zero absolutne, sięgało bardzo niskiego poziomu na minusie.
Jakimś cudem udało mi się przecierpieć ten poranek i pojechałam do szkoły. Wysiadam na ostatnim przystanku, który był kilometr od szkoły. Komunikacja miejska była po postu fatalna. Przed placówką, do której musiałam chodzić zobaczyłam Meilin. W oczach mojej przyjaciółki dostrzegłam troskę, którą zawsze obdarowywała moją osobę, ale uśmiechnęła się i mocno mnie przytuliła. Nie potrafiłam nawet unieść kącików ust, ale wiedziała, że jestem szczęśliwa widząc ją.
Jej uśmiech zbladł, gdy zobaczyła idącego w naszą stronę chłopka. Nigdy go nie lubiła. Wysoki, blond włosy młodzieniec stanął obok mnie i objął mnie w tali. Pocałował mnie na powitanie w skroń.
-Też się cieszę, że cię widzę Shane- powiedziała ironicznie Meilin.
Widać było jej niechęć do mojego chłopaka z daleka, jednak stała przy mnie i starała się ignorować jego obecność. Od początku mojej znajomości z Shanem zaczęła na niego narzekać. Ja nie widziałam w nim żadnej z tych rzeczy, o których mówiła moja przyjaciółka. Nie chciałam się rozstawać z obojgiem, bo byli dla mnie ważni. Z Meilin znałam się od dziecka i znała moją sytuację, była przy mnie w najgorszych momentach i ani na moment się nie odwróciła ode mnie. A Shane? Kochałam go pomimo słów wypowiedzianych przez moją przyjaciółkę. Nie potrafiłam się z nim rozstać.
Zadzwonił dzwonek, więc powlekliśmy się na zajęcia. Shane był w innej klasie niż my, dlatego musiałam się z nim rozstać na 45 minut. Meilin widząc moją zbolałą minę tylko westchnęła. Nigdy nie rozumiała co ja w nim widzę. Czasami zastanawiałam się czy wie jak człowiek się czuje, gdy się zakocha. Jednak ta teoria szybko została rozwiana, bowiem Meilin darzyła kogoś uczuciem. Nie miała złego zdania o płci męskiej, a jednak przyczepiła się do Shane, co mnie irytowało. Najbardziej bym chciała by moja najlepsza przyjaciółka, a za razem jedyna, żyła w zgodzie z moim chłopakiem. Wtedy moje życie pozbyło się choć kawałka ciężaru, który niesie. Ale niestety nie mogło być tak pięknie.