W Trunswicku z racji później zimy, szybko zapanował mrok. Jedynym jasnym punktem, jakie oświetlało idącego powoli mężczyznę była szara tarcza księżyca. Niebo lśniło od gwiazd, a za człowiekiem spokojnie i ufnie podążało mnóstwo małych sylwetek. Myśli mężczyzny zaprzątało tylko ciepło domowego ogniska, żona, która na niego czekała i synowie. Przez swoje zamyślenie prawie nie usłyszał cichego płaczu. Mężczyzna przystanął i nasłuchiwał, czy przypadkiem nie przesłyszał się. Znowu z niedalekiej odległości usłyszał ponownie płacz. Ostrożnie poszedł w stronę skąd usłyszał dźwięk. W słabym świetle księżyca ledwie cokolwiek mógł zobaczyć, jednak udało mu się wypatrzeć malutkie zawiniątko, które było źródłem płaczu.
Wychował sześciu synów, więc wiedział jak płaczą małe dzieci. Mężczyzna był pewien, że to zawiniątko było dzieckiem. Powoli uchylił połę materiału i zobaczył w niej malutką buźkę błyszczącą od łez, które błyszczały w poświacie księżyca. Rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy przypadkiem ktoś nie był blisko tego malca. Lecz któż by zostawiał małe dziecko w śniegu? Nawet nie było widać dookoła śladów stóp. Dziecko znowu zapłakało, tylko, że tym razem zauważyło człowieka i wyciągnęło do niego rączkę. Mężczyzna wziął na ręce zawiniątko i maluch w miarę się uspokoił. Trudno było mu schować dziecko pod połę kurty i jednocześnie trzymać w drugiej ręce kij pasterski. Resztę drogi do domu pokonał w pośpiechu, bojąc się o życie drobnej kruszyny, której udało się zasnąć. Najpierw jednak musiał zamknąć owce i zrobił to najszybciej jak mógł. Do drzwi prawie, że dobiegł.
Szybko wszedł do środka, gdzie czekała na niego żona i synowie. Kobieta popatrzyła na niego uważnie. Po chwili uważnych obserwacji zauważyła zawiniątko trzymane przez męża. Nie czekając na wyjaśnienia żona wzięła malucha z rąk pastucha i od razu się nim zajęła. Zadziałał jej instynkt macieżyński. Nigdy nie zostawi dziecka, szczególnie, że ta kruszynka miała duże szanse na śmierć. Wręcz rozpaczliwie podjęła próbę uratowania malucha. Gdy po małej chatce rozległ się płacz dziecka, kobieta uśmiechnęła się z rozczuleniem i łzy wzruszenia popłynęły jej po policzkach. Na dźwięk wydawany przez znalezione dziecko, najmłodszy syn Fenraya obudził się i razem z uratowaną kruszynką zaczął głośno płakać. Kobieta pomyślała, że ta dwójka będzie się najlepiej dogadywać, szczególnie, że reszta jej synów była trochę starsza od Conora. Małżeństwo po krótkiej naradzie postanowiło, że jutro popytają w mieście o zaginione dziecko. Jeżeli nikt nie będzie wiedział przygarną malucha.
Nazajutrz Fenray wybrał się do Trunswicku, tak jak postanowili poprzedniego wieczoru z żoną. Przez cały dzień pytał się ludzi o zaginione dziecko, jednak nikt nic nie wiedział. Codziennie przychodził do miasta, by wypytywać. Jeden dzień zmienił się w tydzień, a tydzień w miesiąc. W końcu małżeństwo podjęło decyzję o powiększeniu rodziny o jednego członka więcej. Wszyscy chłopcy Fenraya szybko zżyli się ze znalezionym maluchem. W taki oto sposób do rodziny pastuchów dołączył niespodziewany członek.
Czas mijał, zima przeminęła, po niej zaczęła się wiosna, następnie szybko przeszło lato i liście poopadały z drzew. Wszystko się rodziło, by umrzeć. Rośliny, zwierzęta, ludzie. Życie rodziny pastuchów toczyło się spokojnym rytmem. Najmłodszy syn Fenraya powoli dorastał. Równocześnie z nim rosło znalezione dziecko. Conor najlepiej dogadywał się z Rollanem, ponieważ wszyscy jego bracia byli od niego starsi oraz mieli inne problemy i spojrzenie na świat. Na szczęście maluch porzucony na śniegu był rówieśnikiem najmłodszego z braci.
Rollan naprawdę kochał tą rodzinę i uważał ją za swoją własną. Przez pierwsze lata swego życia myślał, że to jego biologiczna rodzina. Fenray uczył go jak wszystkich swoich synów.
Był prawdziwym członkiem tej rodziny. Nawet jeżeli nie dzielili wspólnej krwi. Czas nieubłaganie toczył się dalej, mijały spokojne lata, aż w końcu nadszedł moment poznania prawdy. Zbyt przejęty porzuceniem, nawet nie zdawał sobie ile dostał przez przygarnięcie. Stało się to o co małżeństwo pasterzy się obawiało. Rollan ich opuści.