Pov: Rollan
Spojrzałem na zegar. Jeszcze godzina. Żeby jakoś przeżyć kolejne 60 minut nudy wyjrzałem przez okno, by popatrzeć na świat. Słońce zachodziło nad lasem otaczającym Zieloną Przystań. Promienie światła barwiły horyzont czerwienią, pomarańczą, różem i żółcią. Przez chwilę oglądałem ten niesamowity, codzienny spektakl, aż usłyszałem skrzek mojej przyjaciółki. Essix nadlatywała że zdobyczą w nóżkach. Uśmiechnąłem się blado. Uwielbiałem, gdy po dłuższej nieobecności sokolica wracała, ale już mniej cieszyła mnie perspektywa patrzenia na delektowanie się jedzeniem przez ptaka.Gdy Essix usiadła na parapecie i zaczęła się zajadać, ja teatralnie odwróciłem wzrok, na co mój zwirzoduch wydał dzwięk przypominający coś pomiędzy parsknięciem śmiechem, a kpiną. Prychnąłem, ale lekko się uśmiechnąłem. Byliśmy tacy sami.
Po skończeniu posiłku sokolica przysiadła mi na ramieniu i delikatnie skubnęła mnie w ucho. Wyczuwała, że się stresuję i niepokoję, dlatego byłem wdzięczy za każde odwrócenie moich myśli od tego, co ma się wydarzyć za godzinę.
-Dziękuję Essix- pogłaskałem ją po łebku, na co ona pieszczotliwie ugryzła mój palec.
Sokolica chyba miała wystarczającą ilość pieszczot na dziś, więc poderwała się z mojego ramienia i wyleciała przez okno. Spojrzałem ponownie na zegar i pomyślałem, że warto by było się powoli zacząć przygotowywać. Próbowałem ogranąć włosy, ale niesforne kosmyki cały czas wymykały się od szczotki. Po jakimś czasie walki z włosami postanowiłem dać sobie spokój. Może same się ogarną? Zmieniłem ubrania na lekko cieplejsze, bo pomimo, że klimat Zielonej Przystani był ciepły, to jako, że był początek listopada, było już chłodno. Spojrzałem na siebie w lustrze i uznałem, że wyglądam znośnie. Już miałem wychodzić, gdy przypomniałem sobie o świecy. Wziąłem ją oraz zapałki i wyszedłem.
Na korytarzu prowadzącym do głównej sali zobaczyłem Meilin. Stała pod ścianą z zamkniętymi oczami z rękami na grzbiecie Jhi, która stała obok. Obie wyglądały na całkiem spokojne, prawdopodobnie przez kojące działanie pandy. Gdy Meilin usłyszała moje kroki od razu otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie. Pomimo radosnego grymasu, w jej tęczówkach widziałem czający się smutek.
-Księżniczka gotowa na przygodę?- ukłoniłem się teatralnie.
Meilin wywróciła oczami, ale jej uśmiech odrobinę się poszerzył. Jhi przerwała tą chwilę wydając z siebie cichy pomruk. Wielka Panda skierowała swój wzrok na kogoś za mną. Odwróciłem się i zobaczyłem Conora i Abeke razem z ich zwierzoduchami, idącymi w naszym kierunku. Oboje wyglądali, jakby byli w dobrych humorach. Jasne, przecież to nie oni stracili bliskich.
-Milczysz królu komentarzy? Czy usłyszymy dzisiejszego wieczoru jakąś prześmiewczą odzywkę?- odezwał się Conor wyczuwając, że coś mnie trapi.
Ja tylko zaśmiałem się w odpowiedzi. Chciałem coś odpowiedzieć, lecz zatrzymało mnie krótkie szczeknięcie Briggana, mówiące, że ktoś idzie. Zobaczyłem zmierzającą w naszym kierunku Lenori, ze swoim ibisem. Jak zawsze Amayanka była uśmiechnięta. Ona jakimś cudem zawsze promieniowała wewnętrzną aurą radości. W jej włosach znajdowały się pióra. Jedno podejrzanie przypomina lotkę Essix. Zmarszczyłem brwi, sokolica rzadko traci pióra, a już szczególności nigdy nie podarowuje ich komukolwiek.
Za Lenori zobaczyłem mojego zwierzoducha. Wyglądała na szczęśliwą i najedzoną. Tyle dobrego. Essix wylądowała na moim ramieniu i aż ugiąłem się pod jej ciężarem. Zdecydowanie nie była lekka.
-Ciężka jesteś- szepnąłem żartobliwie do sokolicy, na co ona tylko zaskrzeczała, ale pozostała na miejscu.
-Dobrze, że jesteście wszyscy, za chwilę wyruszamy. Każdy ma świecę?- całą nasza czwórka przytaknęła.- To dobrze, w razie czego mam zapasowe. W torbie mam też krzesiwo, żeby podpalić je.