Oddani ojczyźnie... I przyjaciołom

186 14 5
                                    

6 kwietnia 1944
15:30
Warszawa

Znajomy Edwarda oddał nam niewielkie mieszkanie po swojej babci, a sam wyprowadził się do kuzynki. Byliśmy mu bardzo wdzięczni, bo w końcu dzięki niemu dojechaliśmy do Warszawy i mieliśby dach nad głową.

Mieszkanie, tak jak już wcześniej wspomniałam, było nieduże. Mieściła się tutaj jedynie mała kuchnia, łazienka, sypialnia i prowizoryczny salon. Wszędzie były powieszone obrazy święte oraz kwietniki, w których niestety już nie było kwiatów. Nie mieliśmy zamiaru zostać tutaj na długo, ale i tak postanowiłam nieco urządzić to mieszkanko po swojemu. Zbyt dużo nie mogłam tutaj zrobić niestety, ponieważ nie mieliśmy za bardzo jak, a po za tym było to nie opłacalne i tak.

- Po wojnie wracamy na wieś - powiedział Edward robiąc dla nas herbatę.
- Na pewno! Ale nie na zawsze... - odpadłam.
- Co masz na myśli?
- Chciałabym tu zostać. Tylko zobacz jak tu jest pięknie!
- Wiedziałem, że Warszawa od zawsze cię przyciągała do siebie, ale teraz? Sama widzisz co naziści z nią zrobili.
- Niestety... Ale po wojnie wszystko naprawimy i będzie znowu pięknie! - Edward tylko uśmiechnął się i wziął łyk herbaty - Z czego się śmiejesz?
- Cieszę się tylko.
- Niby z czego?
- Ah... Po prostu dobrze widzieć, że wracasz do formy. Naprawdę, pesymizm nie pasuje do ciebie.
- Przesadzasz.
- Wcale nie! Sama tylko popatrz! Mamy wojnę, niektórzy ludzie już dawno zwątpili w to, że możemy wygrać, a ty najchętniej byś już teraz pobiegła sama odbudowywać Warszawę cegiełka po cegiełce. Ale to dobrze. Wojsko potrzebuje takich ludzi... No chyba, że się wycofujesz.
- Nigdy!
- Aniu, jest jeszcze czas. Zawsze możesz zostać tutaj grzecznie.
- Edward! Rozmawialiśmy już o tym. Albo razem, albo wcale!
- Eh... Dobrze, już dobrze... O 18 mamy spotkać się z pułkownikiem w lesie. Zabierze nas oczywiście Zbyszek, bo sam nie wiem gdzie to jest dokładnie. Tam złożymy przysięgę. Cieszysz się?
- Oczywiście, że tak! Chociaż nie powiem... Stresuję się.
- Spokojnie... Nie będziesz sama. A teraz może dokończymy ogarnianie mieszkania? - powiedział Edek odstawiając herbatę.
- Tak... Masz rację. Ty idź do sypialni, a ja pójdę się wypakować w salonie.
- Nie ma mowy! Salon jest mój!
- Chyba sobie żartujesz! - krzyknęłam po czym ruszyłam w pościg za Edwardem, który pobiegł do salonu.

18:03

- Mam dość... - odparł Mark. Oj tak... Dzisiejszy patrol był dość długi... Zarówno moje jak i jego nogi powoli odmawiały nam posłuszeństwa. Nie to co Collin. Ten był w swoim żywiole.
- No! Chłopcy! Co wy takie miny macie! Dawajcie, śpiewamy! Auf der Heide blüht ein kleines Blümelein! Und das heißt... Erika! (Na polanie kwitnie sobie kwiateczek! A nazywa się... Erika!) - Collin zaczął śpiewać, o ile to można było nazwać śpiewem. Popatrzyłem na Marka, który również był zażenowany.

Podczas gdy Collin fałszował zauważyłem coś podejrzanego w niedalekim lasku... Szepnąłem do Marka, aby zajął się naszym "przyjacielem", a sam weszłem ostrożnie między drzewa. Im bliżej byłem celu tym dokładniej słyszałem ludzkie głosy. Mówili po polsku... Tak mi się wydaje. Wystarczająco nasłuchałem się tego języka. Wychyliłem się nieco zza krzaków, aby zobaczyć kto to. Tak... To byli Polacy. Ale co oni tutaj robili?

- Jesteście tutaj, aby walczyć w obronie naszej ojczyzny Polski... Gratuluję odważnej decyzji - rzekł jeden z nich. Wyglądał jak jakiś polski pułkownik - Bez niepotrzebnego przedłużania, zacznijmy... Powtarzajcie za mną. W obliczu Boga wszechmogącego przysięgam być wiernym ojczyźnie mej Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży jej honoru i o wyzwolenie z niewoli  jej walczyć ze wszystkich sił aż do ofiary życia mego... Tak mi dopomóż Bóg - wszystko było powtarzane przez dwie osoby, jakiegoś chłopaka i dziewczynę... Czy oni... Składali przysięgę? Wszystko na to wskazywało, a słowa wypowiedziane później jeszcze bardziej mnie w tym utwierdziły... - Od dzisiaj jesteście żołnierzami Armii Polskiej w walczącej konspiracji.

Tak... To na pewno była przysięga. Nie znałem polskiego idealnie, ale wiedziałem co to znaczy "Armia Polska" lub inaczej "Armia Krajowa". To polscy żołnierze... I co ja mam teraz zrobić? Schwytać ich? Ale jak? Boże Anton, głupie pytanie... Jesteś niemieckim żołnierzem do cholery! Ale sam nie dam rady... A życia Collina i Marka nie będę narażać. Powoli i bezszelestnie wróciłem do chłopaków, a po drodze starałem się zapomnieć o całej sytuacji. Czy tak powinien zachować się żołnierz na służbie? Nie... Nie byłem przykładem idealnego nazisty. Byłem zwykłym tchórzem! A może po prostu pomyślałem rozważnie? W końcu byłem tam sam.

- Gdzie ty byłeś do cholery?! - zaatakował mnie nie kto inny jak Collin.
- Co cię to interesuje?! O... Masz swoją Erikę - wręczyłem malutki kwiatek, który najprawdopodobniej przyczepił mi się w lesie do munduru.
- Erika to dziewczyna... Dziewczyna! W piosence jest tylko porównywana do kwiatu! Wiesz co to w ogóle interpretacja? - rzekł Collin po czym ruszył z przytupem przed siebie.
- O co chodziło z tym lasem? - szepnął Mark.
- Stary, nie teraz, bo zaraz Collin będzie miał problem.
- On zawsze ma.
- Tak, tylko tym razem na poważnie... Powiem ci jak wrócimy.

Jak powiedziałem tak i było. Po powrocie udałem się z Markiem za szopę, która stała za placem.

- Mów wreszcie! Co to za tajemnice do cholery?! - powiedział lekko poddenerwowany Mark. Nie dziwię mu się w sumie, ale nie mogłem mu wcześniej powiedzieć przy Collinie.
- Tam w lesie... Uh... Widziałem Polaków.
- Anton... Jesteśmy w Polsce w końcu.
- Mark, ale to nie byli zwykli Polacy! To byli żołnierze!
- O Boże... - odparł lekko przerażony.
- Spanikowałem i uciekłem! Wiem, mogłem ich schwytać ale...
- Ich schwytać, czy zostać schytanym? Dobrze zrobiłeś... Ale na przyszłość na takie zwiady idziesz ze mną.
- Myślisz, że oboje byśmy dali radę?
- Nie idioto! Żebyśmy w razie czego umieli się obronić. Nie wiem jak ty, ale ja im nie chcę nic złego robić... - lekko mnie zamurowało, ale z drugiej strony czego ja oczekiwałem od Marka? Że ruszy w mgnieniu oka aby pogromić kilku polskich żołnierzy? To do niego nie byłoby podobne...
- A co masz zamiar robić?
- Unikać ich... To chyba najlepsze rozwiązanie.
- Unikać? Takim sposobem im pomagasz! - Mark milczał... Jedynie wysłał mi spojrzenie, które mówiło samo za siebie. Przecież o to mu chodziło. On chciał im pomagać. Tylko czemu? Z litości czy jednak coś było na rzeczy? - Mark, błagam cię, to tylko zwykli Polacy, którzy i tak prędzej czy później umrą... Sam nic z tym nie zrobisz. Jedyne co nam zostało to posłusznie wykonywać rozkazy i odliczać dni do powrotu. W końcu pomyśl... Berlin...
- Wiesz co? Wojtek teraz napewno się w grobie przewraca przez ciebie! O ile w ogóle w nim leży, a nie jest pochowany jak pies... - o to chodziło... Wojtek... Mark to wszystko robił dla niego... Czuł się winny jego śmierci i w taki sposób chciał naprawić swoją winę... Biedak nie rozumiał do tej pory, że nic nie mógł zrobić. A ja? Bardziej go zacząłem dołować... Miałem wrażenie, że Mark powoli widzi we mnie nie przyjaciela, a zwykłego nazistę bez serca. Ale to nie tak! Ja chcę go tylko bronić. Jeśli tak dalej pójdzie, to zginie z rąk naszych ludzi z tytułem zdrajcy narodu, a bez niego sobie sam nie poradzę... Tylko jak mu to wytłumaczyć? On nic nie rozumie... Cóż... Będę musiał być względem niego bardziej lojalny i towarzyszyć mu zorsądnie we wszystkich jego pomysłach.

~•~•~•~•~

Niczym Romeo i JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz