Obietnica

210 20 3
                                    

10 października 1939
Obrzeża Warszawy
8:12

Wszystko się przesunęło ze względu na to, że Polacy bronili Westerplatte dłużej niż przypuszczaliśmy. Ostatecznie Armia Czerwona zaatakowała Polskę 17 września, a  wojska niemieckie weszły do Warszawy dopiero 30. Oto też dlatego dopiero 6 października znaleźliśmy się na obrzeżach stolicy Polski. Mieliśmy się przenieść do tego miasta dopiero po pełnym oblężeniu, żeby po prostu nie mieć jakiś dużych problemów. W końcu byliśmy świeżo upieczonymi żołnierzami.

Było jakoś po 8, a dopiero o 9 mieliśmy mieć zbiórkę, więc przez godzinę był czas wolny. Pewnie znowu będzie gadanina o tym jacy Niemcy są silni i niepokonani. Najlepsza rasa na świecie! Hm... Nie mówię, że nie. Myśląc nad tym popatrzyłem się na siebie w lustrze, poprawiłem włosy, założyłem czapkę i uśmiechnąłem się. Nie no, ale teraz na serio. Rasa? Znaczy... Wiem, że jest rasa "biała", "czarna" i tego typu, chociaż dzielenie ludzi ze względu na kolor skóry jak dla mnie także jest dziwne, ale dzielenie jeszcze na jakiś nadludzi i podludzi? Panów i psów? Oh! I jeszcze jacyś aryjczycy im się uwalili w tych łbach. Że niby blondyni z niebieskimi oczami to prawdziwi Niemcy. Przepraszam bardzo! Ja jestem Niemcem czystej krwi ale mam piwne oczy i brązowe włosy! Pamiętam jak podczas ostatniej zbiórki z drugim oddziałem dowódca tamtych żołnierzy zaczął o tym dumnie mówić (chyba nie muszę wspominać, że był tym "aryjczykiem"). Mina mojego ojca była bezcenna. Patrzył na niego ze wzrokiem mówiącym "no chyba ciebie coś boli". Sam w końcu miał takie same oczy i naturalny kolor włosów jak ja. Stałem na tej zbiórce i razem z Antonem próbowaliśmy nie wybuchnąć śmiechem aby nie dostać kary.

Udałem się na mały spacer po pobliskim lesie. A przynajmniej taki miałem zamiar.

- Mark! Możesz przyjść na chwilę? - odezwał się głos mojego ojca zza moimi plecami. Odwróciłem się więc i spojrzałem na niego.
- Oczywiście! W czymś pomóc? - mówiąc to zbliżyłem się o parę kroków do niego.
- Tak... Po zbiórce prosiłbym cię, abyś zameldował się z Antonem i Collinem w moim biurze.
- A ćwiczenia?
- Jutro na nie pójdziecie. Mam dla was zadanie specjalne. W końcu każdy w oddziale musi pełnić jakąś funkcję, prawda?

10:20

- Co on od nas chce? - powiedział Anton lekko poddenerwowany gdy szliśmy już w trójkę do biura mojego ojca.
- Spokojnie - poklepałem przyjaciela po ramieniu - powiedział, że ma dla nas zadanie specjalne.
- Oby nie sprzątanie kibli. Wiem, że stać mnie na bycie kimś więcej niż jakąś sprzątaczką od odchodów - rzekł Collin. Podczas tych dni chłopak pokazał nam, że jest nie tylko mądry i perfekcyjny ale też niestety zuchwały. Wiecie... To dobrze, że nie ma niskiej samooceny ale za wysoka też nie jest dobra... A przynajmniej dla innych. Wiecie. Takim zachowaniem może urazić innych i zrazić ludzi do siebie. Ja i Anton jesteśmy o tyle w dobrej sytuacji, że, jakby to nazwać, jesteśmy "przydupasami" generała, chociaż nie powiem, Collin chyba także dążył do tego tytułu.

- Witam was chłopcy! Siadajcie. - powiedział tata gdy tylko nas zobaczył. Usiedliśmy więc i czekaliśmy z niecierpliwością na te jego "zadanie specjalne" - Pewnie się zastanawiacie po co tutaj jesteście... Otóż nie chcę was wysyłać na front... Będziecie mi potrzebni tutaj. Waszym zadaniem będzie nic innego jak dokumenty. Po pewnym czasie może nauczycie się jeszcze posługiwać enigmy, ale na razie skupimy się na papierkowej robocie. Oczywiście nadal będziecie brać udział w ćwiczeniach.

Nie powiem, że mi się to nie podobało. W końcu nie będę musiał zabijać tych biednych ludzi... Z drugiej strony wiem czemu tata to zrobił... I wiem jak teraz inni będą na mnie patrzeć. Syneczek generała... Dobrze, że nie będę z tym sam. Popatrzyłem na Antona. Był tak szczerze średnio zadowolony. Z jednej strony prawdopodobieństwo tego, że ktoś da mu kulkę w łeb jest mniejsze ale z drugiej strony chłopak uwielbiał takie rzeczy. A papierki? O Boże... Już widzę jak będzie jęczał, bo po prostu nie będzie mu się chciało ich robić. Skierowałem wzrok na Collina. Ten w przeciwieństwie do Antona był bardzo zadowolony, ponieważ nareszcie będzie mógł wykazać się nie siłą, a inteligencją.

22:30

Usiadłem przy oknie i zacząłem rozmyślać... Kto sądził, że całe nasze życie się tak potoczy? Popatrzyłem na jedną z najjaśniejszych gwiazd i poczułem jak łzy nabierają mi się do oczu... Czemu? Eh... No tak... Nie powiedziałem co się stało przed wyjazdem...

3 września 1939
Berlin
8:30

Pojechaliśmy do Berlina na jakieś spotkanie sam nie wiem czemu akurat tam... Mniejsza. Po wszystkim dostaliśmy jedno z pierwszych zadań czyli patrolowanie ulic miasta, bo podobno tak mieliśmy robić też w Warszawie. Zostało utworzone kilka grupek po cztery osoby z czego jedną był generał lub inny ważniejszy żołnierz, który miał nas przypilnować. Chyba nie muszę mówić z kim byłem. W każdym razie tata zatrzymał się przy jakieś piekarni, bo był strasznie głodny. Wszedł więc do środka, a razem za nim Collin, który koniecznie chciał mu wszędzie towarzyszyć. Z racji tego, że nasz patrol obejmował dzielnicę, w której mieszkał Wojtek to postanowiliśmy go odwiedzić no i się przy okazji dowiedzieć, czemu nie ma go razem z nami w wojsku. Może został niestety przydzielony do innego oddziału?
Szliśmy tak kawałek gdy nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki, a pomiędzy nimi dobrze nam znany głos. Od razu pobiegliśmy w tamtą stronę.
- JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA! - krzyknął Wojtek wymachując flagą Polski. Zamarłem... Czy on zgłupiał?! Niektórzy Niemcy uciekali od niego, niektórzy obrzucali go jakimiś śmieciami, inni próbowali obronić jakoś chłopaka, zdjąć go z ławki na której stał i zaprowadzić do domu, a jeszcze inni po prostu stali i oglądali ten "show". Miałem już biec ale Anton złapał mnie za nadgarstek i pociągnął na bok, bo niespodziewanie rozległ się strzał. Jacyś inni naziści znaleźli się na miejscu i postanowili od razu uciszyć Wojtka. Rozpętał się większy harmider niż był wcześniej. Wszyscy uciekali, a ja ciągnąc Antona za sobą podbiegłem do naszego Polaka po czym wziąłem go na ręce. Biedny... Dostał kulką blisko serca i z sekundy na sekundy coraz bardziej się wykrwawiał. Oboje z Antonem próbowaliśmy jakoś zatamować ranę ale Wojtek ostatkami sił nas powstrzymał.
- Chłopcy... - zaczął mówił słabym głosikiem. Ja i Anton natychmiast przybliżyliśmy się do niego aby dobrze go usłyszeć - ocalcie Polskę... Proszę... I postawcie tam kiedyś mój krzyż...
- Wojtek co ty gadasz! Wstawaj! Rozumiesz! Nie zamykaj oczu! Wojtek! - momentalnie się rozpłakałem jak nigdy. Próbowałem robić cokolwiek ale Anton lekko odepchnął moje ręce od ciała Wojtka i przyłożył dwa palce do szyi aby wyczuć tętno.
- To nie ma sensu Mark... On... On już nie żyje... - popatrzyłem na Antona z niedowierzaniem i próbowałem przyswoić jego słowa. Jak to nie żyje...? Ale przed chwilą jeszcze mówił!
Wszystko dalej już pamiętam jak przez mgłę. Głos ojca i to jak odciąga mnie od zwłok przyjaciela... Antona, który próbował nie płakać... Jakiś nazistów, którzy zabrali ciało Wojtka Bóg wie tylko gdzie... No i na koniec jakaś pogadanka innego generała na temat tego, że zachowałem się niewłaściwe, bo przecież Polacy to psy... Jak on tak mógł mówić...? Wojtek to wspaniała osoba! To była wspaniała osoba... Mój wzór do naśladowania... Chciałem jemu tyle wygarnąć! Albo zdzielić go! Ale nie mogłem... To było już za dużo jak na mnie. Tata ukradkiem głaskał moją dłoń co odrobinę mnie uspokoiło.

- Oh Wojtek - powiedziałem po polsku nie spuszczając ani na chwilę oczu z gwiazdy - nie obroniłem ciebie... Wybacz mi... Ale obronię Polskę i postawię twój krzyż tam, gdzie jego miejsce... Obiecuję...

~•~•~•~•~

Niczym Romeo i JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz