Choinka

157 17 6
                                    

24 grudnia 1939
Warszawa
17:34

Dzisiejszy dzień był bardziej luźniejszy i zasadniczo nie ma się co dziwić. W końcu nadeszły święta Bożego Narodzenia jednak te były nieco inne. Zapewne domyślacie się czemu, w końcu mamy takie czasy, a nie inne.
Naziści tego dnia byli w dość dobrych nastrojach i żyli bardziej świętami niż  wojną, a tym bardziej nasz oddział. Dano nam od popołudnia spokój, natomiast patrolami i innymi tego typu innymi rzeczami zajmowali się starsi żołnierze. Przynajmniej było tak w naszym przypadku. Głównym zadaniem na dziś było tylko przygotowanie wigilii. Tak więc kucharze zajęli się kolacją, a inni mieli udekorować salę, na której zazwyczaj mieliśmy zebrania. Reszta albo zajęła się sobą, albo wykonywała jakieś polecenia. Ogólnie rzecz biorąc cały oddział był zalatany. Smutne jedynie było to, że tylko naziści cieszyli się ze świąt... Niestety Polakom nie było do śmiechu. Wojna nie ustała chodź na chwilę nawet w tym dniu. No cóż... Twierdzę szczerze, że prędzej zwierzęta by zaczęły mówić ludzkim głosem niż naziści.

W każdym razie co robiłem ja? Nic specjalnego. Siedziałem w biurze ojca i patrzyłem przez okno jak śnieg próbuje zamaskować ślady wojny chcąc jakkolwiek rozweselić ludzi. Popijając gorącą czekoladę zastanawiałem się jak Polacy sobie radzą... Jak przeżywają dzisiejszy dzień? Najprawdopodobniej są to dla nich najsmutniejsze święta w całym życiu... W końcu większość z nich nie zasiądzie już w tym samym gronie co kiedyś i być może nawet nie w tym samym miejscu.

- Myślałem, że poszedłeś z Antonem po choinkę - do pomieszczenia wszedł mój ojciec otrzepując swoją czarną nazistowską czapkę ze śniegu.
- Anton? Słyszałem, że Collin miał iść - powiedziałem zerkając na niego.
- On też dlatego myślałem, że ty z nimi powędrowałeś.
- Boże... Oni się tam we dwójkę pozabijają - stwierdziłem. Tata tylko się zaśmiał i zdjął płaszcz.
- Zasadniczo Anton mógłby tak strzelić Collinowi w łeb tą choinką - zażartował na co lekko parsnąłem śmiechem.
- Widzę, że też nie lubisz młodego za bardzo.
- Nie - powiedział od razu bez zawahania ojciec siadając na fotelu przy biurku - To okropny lizus.
- Przemądrzały idiota z wielkim ego.
- Otóż to! Ale muszę przyznać, że akurat na papierkach to się zna. Chłopak jest pomysłowy, sprytny i ma matematykę w jednym palcu.
- To dlatego dałeś go razem z nami, prawda?
- Tak... Potrzebowałem kogoś takiego. Z resztą... Szkoda mi go było trochę - podeszłem do ojca i oparłem się o biurko.
- Czemu?
- Wiesz... Ojciec wepchał go do wojska. Przecież normalnie by tu go nie było.
- To akurat mówił...
- Tak... Słyszałem, że też nie miał kolorowo w domu. Ale cóż... Z resztą. Widziałeś jak on strzela? Nie nadawałby się na front!
- Hahah! Tak, widziałem nie raz niestety.
- Dobrze, że to ty jesteś moim synem nie on, bo bym oszalał! - uśmiechnąłem się lekko po czym dałem tacie swój kubek.
- Chcesz gorącej czekolady?
- Jasne, ale to sobie zrobię.
- Nie, weź moją.
- A ty? Nie chcesz już?
- Nie... Ja chyba pójdę się przejść po Warszawie.
- Tylko załóż coś pod mundur.
- Ah... Nie będę zakładał munduru... Nie muszę chyba dzisiaj, prawda?
- No nie ale tak chyba będzie bezpieczniej.
- Możliwe, ale nie chcę się rzucać w oczy i odstraszać naszych Polaczków i Żydów.
- Boże... Osiwieję kiedyś z tobą...
- I tak jesteś już siwy.
- Ha-ha, bardzo śmieszne. Tylko ubierz się ciepło i weź paszport w razie czego, żeby cię nie pomylili z tamtymi - kiwnąłem tylko pokornie głową z uśmiechem i powędrowałem do pokoju.

Już parę minut później spacerowałem sobie ulicami Warszawy i z zaciekawieniem przyglądałem się tutejszym mieszkańcom. Nie było zbyt wesoło i jedynie chyba tylko śnieg sprawiał, że choć na chwilę uśmiech gościł na twarzy. Przypomniało mi się jak niegdyś z Wojtkiem i Antonem leżeliśmy na trawie niedaleko placu zabaw słuchając barwnych opisów naszego Polaka. Warszawa wtedy była piękna, a Polacy tacy uśmiechnięci. Raj... Istny raj na ziemi. Czy chodź trochę Warszawa przypominała tą z opowiadań? Nie... Ani trochę... Miałem wrażenie, że to dwa zupełnie różne miasta... Tęsknie za Wojtkiem, ale z drugiej strony cieszę się, że nie ma go tu z nami i nie musi patrzeć na te piekło. Serce by mi chyba pękło gdybym widział go cierpącego dzień w dzień. A tak? Ah... Pewnie cieszy się w niebie wraz ze swoją matką. Współczuję tylko jego ojcu... Jestem ciekaw, jak on sobie z tym wszystkim radzi. Jak patrzę na życie innych to zaczynam doceniać swoje. Mam w końcu dwójkę kochanych rodziców, dach nad głową, jedzenie... Jedyny minut to to, że siedzę w wojsku zamiast studiować na prawnika.

- Nie da się zejść z ceny? - usłyszałem smutny żeński głos. Wyrwałem się z myśli i spojrzałem przed siebie. Była to kobieta, na oko 40 lat. Stała opatulona po samą szyję w brązowym futerku i czarnym szaliku przed nieco starszym mężczyzną z brzuszkiem.
- Niestety nie... I tak staram się sprzedawać te choinki jak tylko najtaniej mogę - odparł sprzedawca lekko gładząc siwy wąs. Zrobiło mi się żal tej kobiety. Podeszłem więc aby spróbować jakkolwiek pomóc.
- Dobry wieczór - powiedziałem na co ta dwójka się na mnie spojrzała.
- To ja już może pójdę... - odpadła smutno kobieta. Widać, że nie chciała przeszkadzać dłużej mężczyźnie w prowadzeniu biznesu.
- Niech pani zaczeka - lekko dotknąłem jej ramienia na co ta się odwróciła - Słyszałem państwa rozmowę... Po ile ta choinka?
- 900 złoty - rzekł sprzedawca. Zamarłem... 900 złoty? Przecież ta choinka nawet nie była jakaś duża!
- Aż tyle?!
- Panie! Normalnie powinna kosztować ponad 1000! Z resztą... Schab kosztuje 100 złoty, a gęś nawet 500! Mało kogo stać na takie rzeczy, ale to od nas nie zależy!
- Dobrze... Rozumiem... - wyjąłem z portfela 900 złoty i dałem mężczyźnie - Po problemie! Pomóc zanieść tą choinkę do domu?
- Nie... Nie trzeba - powiedziała lekko zszokowana kobieta - Ogólnie pan nie musiał kupować! Poradziłabym sobie jakoś.
- Jak? Powiesiłaby pani bombki na jakąś nędzną gałązkę? Święta bez choinki to nie święta! - uśmiechnąłem się szeroko.
- Naprawdę dziękuję młodzieńcze! Oby więcej było takich ludzi jak pan!
- Miło mi. Wesołych świąt!
- Młodzeńcze... Wesołych w czasie wojny? - kobieta lekko spoważniała po czym podeszła do mnie i pogładziła po ramieniu - Spokojnych... Życzmy sobie spokojnych świąt i abyśmy wszyscy to przeżyli.
- Dokładnie - wtrącił się sprzedawca - Wesołe święta będą po wojnie! Wtedy to ja nawet będę sprzedawał wszystkim choinki po złotówce!
- Niechaj pan nie przesadza - zaśmiała się kobieta - z czego pan wyżyje jak żeś sprzeda cały towar po złotówce.
- Toć żartuję, ale na pewno będą niższe!
- Oby tak też było - odparłem z uśmiechem.
- Oby... Wpierw jednak to trzeba Niemców odesłać do Berlina - powiedziała kobieta.
- Odesłaś? Trzeba ich powybijać! Cały naród najlepiej! - rzekł sprzedawca z lekkim poddenerwowaniem w głosie.
- Lepiej to Hitlera ubić - powiedziałem nieco ciszej patrząc na ziemię.
- Jego w szczególności! Ale co nam takie gadanie da...
- Popieram - rzekła kobieta - No nic... Idę ubrać choinkę z dziećmi. Spokojnych świąt panowie!
- Spokojnych, spokojnych! - podniosłem na nią wzrok i po raz ostatni podłałem ciepły uśmiech.

Pokręciłem się jeszcze trochę po mieście po czym wróciłem do koszar. Przed wejściem napotkałem dwójkę debili z wielką choinką.
- No jak ty ją niesiesz! - krzyknął Collin, na co Anton odwrócił się gwałtownie z gniewną miną.
- Może zamiast mi rozkazywać to pomożesz, co? Nie sądzisz, że tak by było lepiej?!
- Ja? Nie mam siły. Wszystko mnie boli.
- Tak?! Ty nic do cholery nie robiłeś!
- Ja nic nie robiłem?! Ja?! Nalatałem się w te i z powrotem za jakąś głupią choinką, a ty jedynie miałeś ją przynieść! Ale nie... Królewicz oczywiście musi marudzić!
- To ty się masz za jakiegoś królewicza! Pokazałeś jedynie paluszkiem, która choinka ci się podoba, a ja ją muszę dzwigać, bo jaśnie pan nie pomyślał, aby poprosić któregoś generała o udostępnienie samochodu!
- Generała Stefena nie było.
- Generał Stefen nie jest tutaj jedyny do cholery jasnej!
- Ja się liczę tylko z nim.
- Dobra... Pomożesz?
- A co to ja? Twój sługus? - Anton w końcu nie wytrzymał i zrobił to, o czym mówił żartobliwie ojciec. Odwrócił się tak, że Collin dostał choinką po łbie. Miał już się rzucić na Antona w odpowiedzi, ale biedak pośliznął się i wpadł na kupę śniegu. Gdybyście tylko to widzieli na własne oczy! Collin nadawałby się bardziej na klauna w cyrku niż jako żołnierz w wojsku. Zaśmiałem się i podeszłem szybko do Antona aby mu pomóc. Tak... Ten dzień jak dla mnie był dość udany.

~•~•~•~•~

Niczym Romeo i JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz