Kłamstwo

88 11 4
                                    

15 czerwca 1944
11:10
Warszawa

Słowa Marka nie dawały mi spokoju. Zachciało mu się bawić w wolontariusza i cholernego romantyka. Od samego początku wiedziałem, że wojsko nie jest idealnym miejscem dla niego, bo miał zbyt dobre serce. Zawsze był wrażliwy na cudzą krzywdę i to się nie zmieniło, ale na głowę to akurat chyba upadł! Taki mądry, poukładany, myślący logicznie, przyszłościowo, nagle teraz chce wszystko rzucić i lecieć pomagać jakiejś Polce z AK! Jego rzekomy plan nie mieścił mi się w głowie. Czy on zdaje sobie sprawę jakie konsekwencję mogą go za to spotkać? 

Chodziłem po budynku w te i z powrotem nosząc jakieś dokumenty, rozkazy i informacje do żołnierzy wyższych rangą, a najwięcej skakałem przy Hansie. Wydawał się, jakby sobie nagle przypomniał o moim istnieniu i roli, jaką tu spełniam, ale nie obchodziło mnie w tym momencie to zbyt mocno. Chciałem wykonać wszystkie jego, że tak nazwę przesadnie, prośby i iść pogadać z Markiem, którego swoją drogą nie widziałem niemalże od rana.

- Proszę! - Odezwał się głos Stefena, gdy zapukałem do drzwi jego gabinetu. Od razu więc po tym wszedłem do środka, zasalutowałem i stanąłem na baczność tak jak Pan Bóg przykazał... Albo bardziej Hitler.
- Herr Luft kazał przekazać, że udał się na ćwiczenia z oddziałem.
- A czy Herr Luft sam nie mógł mi tego obwieścić? - Stefen spojrzał na mnie spod swoich siwych brwi wyraźnie niezadowolony z poczynań Hansa.
- Ja tylko wykonuję rozkaz. - Zadeklarowałem. Stefen tylko westchnął i pokazał na krzesło przed swoim biurkiem chcąc abym spoczął.
- Wiem Anton i nie mam ci tego oczywiście za złe. - Mężczyzna odłożył na bok plik jakiś dokumentów po czym wziął się za szklaną butelkę koniaku. - Swoją drogą, wiesz po co poszedł Mark? - Zapytał, a ja aż poprawiłem się na krześle. 
- Szczerze mówiąc myślałem, że pan wie. Chciałem z nim porozmawiać, ale od rana nie mogę go nigdzie złapać.
- Jakoś tak przed 11 przyszedł do mnie się, że tak powiem, odmeldować. Powiedział, że idzie na miasto nieco się przejść... Tylko nie chce mi się w to za bardzo wierzyć. - Stefen wziął kilka łyków koniaku w między czasie przysuwając do mnie drugą szklankę z trunkiem. - Martwię się trochę o niego... Zachowuje się niemalże tak, jakby przyjechał do Polski na wakacje... No... Może przesadziłem, bo faktem jest, że nie raz słyszałem jak bardzo tęskni za Berlinem... W każdym razie nie traktuje tej wojny na poważnie! 
- Wojnę traktuje jak najbardziej poważnie, nie to co swoje życie.
- Oto mi właśnie chodzi! - Mężczyzna aż lekko podniósł się na krześle. - Wpierw znika gdzieś podczas łapanki, później znajduję u niego w kieszeni polskie pieniądze, ciort wie w ogóle skąd, na koniec ta akcja z Polakami, po której przychodzi jak gdyby nigdy nic i to jeszcze nas Niemców nazywa świniami, a nie ich, a teraz na dodatek jakieś spacerki po Warszawie i to w cywilu! Przecież nawet nasi mogą mu coś robić!
- Nic mu nie będzie. To mądry chłopak i pan to doskonale wie. - Zapewniłem.
- To, że mądry to wiem... Jestem naprawdę dumny, że mam takiego syna, ale czy mu na pewno nic nie będzie... - Stefen oparł głowę o rękę będąc wyraźnie załamanym. Ja natomiast westchnąłem i wstałem z krzesła. - A ty gdzie? - Zapytał natychmiast.
- Też chciałbym się odmeldować i poszukać Marka.
- Mam nadzieję tylko, że chociaż ty wyjdziesz w mundurze... No i oczywiście pamiętaj o paszporcie!

- Tak jest! - Odrzekłem z uśmiechem, po czym czym prędzej wyszedłem z biura Stefena.

11:45

Przechadzałem się po ulicach zdruzgotanej, szarej Warszawy. Im dłużej się rozglądałem tym bardziej się zastanawiałem czy aby na pewno ojciec uwierzył w moje kłamstwo. Przejść się... Powdychać świeżego powietrza... Szmery bajery. Na jego miejscu sam bym coś podejrzewał. Warszawa z dnia na dzień brzydła i bardziej przypominała miasto męczenników niż dumną stolicę państwa polskiego. W samym powietrzu natomiast unosił się tylko smród i kurz, a gdzie nie gdzie nawet można było poczuć woń zgnilizny. 

Niczym Romeo i JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz