7

1K 84 77
                                    

Nagły błysk zakłócił rozmowę. Zabójcza zieleń pikowała w ich stronę. Harry ledwie zdążył uchylić się.

– Cholera... jesteśmy atakowani! – warknął, natychmiast obracając się w stronę, z której nadleciało zaklęcie.

– Jakim cudem...? – wycedził Tom przez zaciśnięte zęby, myśląc o wszystkich barierach, które nałożył na posiadłość. Malfoy obiecał, że nikt ani nic się nie przebije!

– Jakim kurwa cudem?! To ja powinienem zadać to pytanie tobie! Dlacz...PROTEGO! – wrzasnął, a wiązka fioletu roztrzaskała się na złotej barierze. – Skup się lepiej na walce!

– Homenum Revelio! A co niby robię?! – odkrzyknął Tom, podczas gdy zaklęcie ujawniło cztery sylwetki w pobliskich zaroślach. Za nimi rozciągał się las, w którym łatwo się zaczaili. To nadal nie wyjaśniało, jak przedarli się przez dwa tuziny zaklęć, przekleństw, barier, mechanizmów i run ochronnych. – Confringo! – rzucił po cichu Tom, wywołując potężną eksplozję, która wyrzuciła kawałki ziemi i krzaków w powietrze. Trójka postaci odleciała na boki, lecz jedna zdołała obronić się i teraz szarżowała wprost na parę.

– No proszę, proszę... kogo my tu mamy? – spod czarnego kaptura wydobył się niski głos. – Tom Riddle i Harry Potter. Niedoszły Minister i główny auror.

– Niedoszły będziesz ty, gdy już z tobą skończymy! – odparł butnie Harry, wystrzeliwując serię ogłuszaczy i zaklęć tnących. Każde zostało wyminięte lub w jakiś sposób zablokowane.

– Taki entuzjazm. Godne podziwu – kontynuował spokojnie mroczny ton, gdy trójka postaci w białych maskach z kości słoniowej wyłoniła się z zarośli. – Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że również nie brakuje mi entuzjastów zaklęć, szczególnie tych... skuteczniejszych – zachichotał mrocznie, odrzucając kaptur.

– Voldemort – wysyczał Harry, gdy objawienie przyszło do niego wraz z tuzinem brzydkich klątw.

Zmierzył wzrokiem nienaturalnie bladą sylwetkę o szkarłatnych oczach i rzadkich włosach. Jego spłaszczony nos wyglądał jak niepełne szparki węża, a źrenice były w większości pionowe.

Wyglądał nieludzko i paskudnie. Przerażająco. Nic dziwnego, że ludzie podążali za nim, czy to chętnie, czy też pod przymusem. Nikt nie chciał rozwścieczyć takiej kreatury, kiedy miała do dyspozycji magiczną broń.

Auror spojrzał na Toma, który napiął wszystkie mięśnie. Jego postawa krzyczała determinacją, lecz w oczach widniała niepewność - dobrze schowana pod naporem uzewnętrznionej złości.

Jak Harry mógł choćby pomyśleć, że Tom jest Voldemortem?! Jakim cholernym cudem popełnił taką gafę?!

– Ty – westchnął wściekle Tom, wędrując wzrokiem od Harry'ego do istoty o wyglądzie węża. – Jakim prawem wkraczasz na teren pod moją ochroną?

– Dobrze wiesz, Tom, dlaczego – rzekł rozbawiony i skinął palcem na Śmierciożerców. – Twój czas dobiegł końca. Czas się zabawić, moi mili – polecił, a świat eksplodował feerią zaklęć i klątw.

Dwójka potężnych czarodziejów stała do siebie plecami, mierząc się z trójką utalentowanych Śmierciożerców. Lestrange. Znowu.

Kolorowe rozbłyski śmigały, odbijając się od migoczących barier. Ciche klątwy i trafne zaklęcia prawie trafiały w cele. Zawsze unikane w ostatnim momencie, jakby szczęście kierowało ruchami ich ciał.

Wymieniali się ogniem, a paleta magicznych umiejętności wydawała się nieskończona. Tom nie miał wytchnienia, przyjmując na siebie ataki braci Lestrange. Tamci odrzucili kaptury, spoglądając z szaleńczą radością na broniącego się czarodzieja.

Imiona naszych dusz || TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz