6. Zamach

89 12 23
                                    

Pociąg zaczął zwalniać, ale było to dość dziwne. Za oknem był las. Nie byliśmy w żadnym razie blisko większych osad ludzkich. Panowało jakieś poruszenie, mężczyźni wstawali, kobiety przebudzały się ze snu.

Dyskretnie sprawdziłam, czy rewolwer, który otrzymałam od pana Warszawy, dalej jest na swoim miejscu, abym w razie potrzeby mogła się obronić. Miałam co prawda pewne wątpliwości, czy uda mi się strzelić, czy nie stchórzę, ale rozwiałam te myśli.

Gdzieś za oknem poruszyły się cienie, wszyscy przylgnęli do szyb, a kilku oficerów wojska carskiego powołało swoich żołnierzy do uwagi.

Nastały chwile milczenia i ciszy, która boleśnie odbijała się w uszach wszystkich. Serce biło mi szybko i gwałtownie, ręce poczęły drżeć jak z zimna, pomimo panującego w przedziale ciepła. Moje oczy czym prędzej śledziły każdy najmniejszy choćby ruch w wagonie i poza nim - w leśnych ciemnościach nocy.

Gdzieś w oddali zobaczyłam delikatną i wątłą iskierkę pomarańczowego światła, które zaczęło maleć jakoby zachód słońca w letnie miesiące. Podeszłam bliżej do szyby, ignorując głosy ludzi postronnych, położyłam dłoń na zimnej szybie, a mój oddech odbił się białą mgłą na szkle.

Moje oczy skrzyżowały się z dzikim wzrokiem nieznajomego.

Eksplozja podniosła tumany śniegu do góry. Wagon zaczął spadać z nasypu kolejowego, ciągnąc wszystkich podróżnych ze sobą na jedną ścianę. Spadałam na uzbieraną już kupę ludzi. Wrzask, jazgot, pisk, szloch. Tyle słyszałam. Zaraz na naszą górę spadły ciężkie walizki i inne bagaże współtowarzyszy podróży, siniacząc moją skórę, zadrapując ciało do skóry, a przede wszystkim - miażdżąc klatki piersiowe, głowy, nogi i ręce osób, które po pierwszym upadku miały jeszcze szanse na przeżycie. Znów wrzask, jazgot, pisk, szloch.

Kiedy wszystko ucichło - rozległo się nieludzkie wycie nieznanych głosów i nieznanych języków. Najpewniej do nich należał głos mężczyzny, którego widziałam chwilę przed wypadkiem. Zaakceptowałam fakt, że zaraz zginę i ja. Zamknęłam oczy, czekając na dalsze losy.

Zamachowcy weszli do wagonu. Szarpali walizki, kufry, kosze, martwe (lub ledwie żywe) ciała, rozdzierali ubrania, aż wreszcie chwycili mnie, podnosząc do góry.

- To ona. - powiedział jeden z nieznajomych. Jego głos był niski, niespracowany, pełen tenoru i echa.

Zaczęli mnie ciągnąć za sobą i choć bardzo chciałam utrzymać się przy świadomości - uderzono mnie tępym narzędziem w tył głowy.

***

Nie wiem ile minęło. Obudziłam się w małym pokoiku, wyłożonym słomą na ziemi, o małym zakratowanym okienku przy suficie, dobre dwa metry nad ziemią. Leżałam na drewnianej pryczy, przymocowanej do ściany za pomocą dwóch mocno naprężonych łańcuchów.

Za oknem był dzień, ale wiało i chyba sypało śniegiem - płatki co jakiś czas wpadały do mojej celi (nie bójmy się tego określenia). Zadrżałam z zimna i rozejrzałam się za jakimś kocem. Nie było żadnego. Natomiast na drugiej pryczy leżał kożuch, po który bez zastanowienia wstałam.

Kiedy tylko stanęłam o własnych siłach - zatoczyłam się i upadłam na kolana. Okropnie kręciło mi się w głowie, a gwałtowny ruch wcale nie pomógł. Zacisnęłam palce na słomie, zbierając się z podłogi. Tym razem z sukcesem usiadłam na drugim łóżku, okrywając się kawałkiem ubrania, które miało na swojej powierzchni więcej dziur niż rzeczywistego materiału. Nie wybrzydzałam. Nie wiedziałam czego mogę się tu spodziewać, a na chwilę obecną raczej nie zdziałam wiele.

Po jakimś czasie rozgrzałam się na tyle, żeby móc zacząć badać celę. Opanowałam również zawroty, dzięki czemu poruszanie się po i tak niewielkiej celi stało się prostsze. Podeszłam do krat, za którymi już wcześniej widziałam długie korytarze, znikające w pewnej chwili w ciemnościach. Byłam tutaj sama. Przynajmniej w tych piwnicach, bo u góry krzątało się kilka osób.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz