Pani Francja przyjechała pod wieczór. Była niesamowicie elegancka i piękna. Miała długie włosy, upięte w piękny luźny diadem wokół głowy, a jej trzy kolory mieszały się ze sobą na przemian. Jej czarne oczy wydawały się wiecznie półprzymknięte, co odbierało im odrobiny uroku. Zjawiła się w pięknej figowej sukni.
- Witam państwa. Jestem Augustina Bernadetta d'Mennri - uśmiechnęła się, chyląc głowę z szacunku. Również się schyliliśmy. - Bardzo przepraszam, że musieliście czekać. Jak mogę państwu pomóc?
Trzymała od nas zdrowy dystans. Na pewno nam nie ufała, co było zrozumiałe. Emm był synem jej największego obecnie wroga, który morduje jej ludzi, a ja nic nie znaczącą jeszcze osobą. Może i znała moją matkę, ale do mnie jeszcze nie ma zaufania.
- Nazywam się Wojsława Kaźnieńska i jestem Polską. Potrzebuję się dostać do swoich miast, które w pani kraju tworzą polskie oddziały. - mówiłam spokojnie, powoli i pewnie. Chciałam być dobrze zrozumiana. Teraz ważyły się sprawy państwa polskiego.
- Jest panna córką pani Kaźnieńskiej? - spytała mile zaskoczona.
"Panna?... Aż tak dorosła już jestem w jej oczach?... - "
- Tak. Jedyną. - ogarnęła mnie jakaś niepojęta nostalgia. Chciałam ją przemyśleć, przeczekać, ale trzeba było działać.
- Zatem zabiorę pannę do Paryża jutro z samego rana. - zapewniła ciepłym głosem. - A pan, panie Pistnitz? - gdzieś w głosie pełnym szacunku i szczerości przedarła się nienawiść.
- Chciałbym prosić o azyl polityczny. - poinformował szorstko.
Dwójka zdecydowanie się nie lubiła, choć czy mogę się dziwić? Mordują się nawzajem, torturują, niszczą, a Emmerich przychodzi z prośbą o azyl.
- Nie wróci pan do Prus? - spytała zaskoczona i również przestała skrywać pyskatość wobec wroga.
- Nie. - urwał.
Na chwilę zapadło milczenie. Finalnie Francuzka odetchnęła głęboko.
- Zatem otrzyma pan azyl w jednej z moich posiadłości. - poinformowała, uśmiechając się fałszywie. Było jasne, że będzie miała ludzi, którzy będą trzymać nad nim pieczę.
- Dziękuję. - również wykrzywił usta w fałszywym zadowoleniu.
***
W nocy leżałam na łóżku w jednym z pokoi u pana Reims-a. Próbowałam zasnąć od dobrych dwóch godzin, ale po prostu nie byłam w stanie. Nazbyt zajmowała mnie cała nostalgia, która ogarniała mnie od kilku godzin.
"Panna... - wiecznie przewijało się w mojej głowie."
Przecież jeszcze na początku wojny byłam młoda i głupia, nie szukałam zemsty, a jedynie matki. Czyżby wojna aż tyle zmieniała? Choć jedno przyznać muszę - w tym roku mam dziewiętnaście lat i każda normalna dziewczyna w moim wieku dawno ma już przynajmniej jedno dziecko. Zwłaszcza te dziewczyny ze wsi. A ja? Włóczę się po świecie jak bezdomny pies, jestem bita, ludzie próbują mnie zabić i szukam miejsca na ziemi.
Dlaczego właśnie Kaszowo? Dlaczego tam moja matka chciała mnie oddać? Tuż pod nosem pana Austrii i pana Krakowa. Przecież nawet osoba niespełna rozumu prędzej czy później znalazłaby córkę wroga. Na dodatek takiego, którego chce się unicestwić i na zawsze pozbyć z historii świata.
Rzeczywiście pan Derbowski znalazł mnie, gdy miałam ledwie czternaście lat i przez te dwa lata przed wojną uciekałam w tę i z powrotem, wiecznie mijając matkę. Może wtedy na stacji w Krakowie albo w Łodzi mama wysiadła na jednym z peronów, spojrzała się na mnie i odeszła w cień? Może ja też na nią patrzyłam z myślą: "Jaka piękna kobieta. Na pewno ma dobre serce."? A może pomyślałam "Jaka groźna i zgorzkniała osoba."? Chyba nigdy już nie dojdę.

CZYTASZ
Burza
FanfictionŻycie wzrasta na wiosnę. Kwiaty odradzają się po zimie, zwierzęta znajdują drugą połówkę, a pogoda zwiastuje lepsze czasy. Jednak czy każdy odczuwa te same dobre czasy? Może w locie życia spaść na dno i nigdy więcej z niego nie powstać, ale może wzl...