Wrzesień minął szybko. Pierwsze państwa zaczęły odpuszczać, poddając się państwom ententy. Potem październik. Większość moich miast wróciła do Polski wraz z moją matką. Do Francji przyjechała Erika, jednak strasznie oziębła z emocji.
- Ojciec ma gruźlicę. Lekarze nie dają mu szans. - oznajmiła chłodno. Chodziła po pokoju w tę i z powrotem. Jej obcasy stukały radośnie, stając się przeciwieństwem kobiety.
- Kłamiesz. - odrzucił Niemiec. Nie chciał tego przyjąć do wiadomości.
Byłam wtedy w Wersalu. Zaprosił mnie Emmerich, a z braku lepszego zajęcia postanowiłam go odwiedzić. Był już wieczór i teoretycznie można było go spędzić na tarasie, ale padało.
- Chciałabym, Emm. Ale ojciec kazał mi po ciebie jechać. Chce cię zobaczyć po raz ostatni i przekazać państwo.
Emmerich westchnął, przeszukując kieszenie za fajką. Zdążyłam ją schować gdzieś pomiędzy swoimi ubraniami. Miał tendencję do palenia w stresie.
- A ty? - zapytał wreszcie.
- A ja zostanę i spróbuję coś wywalczyć na rokowaniach pokojowych. - dziewczyna stwierdziła, patrząc na mnie. - A ty pewnie wiesz coś o Alexandrze, prawda?
- Siedzi w Paryżu. - rzuciłam krótko.
Przez całą ich rozmowę śledziłam ich wzrokiem, nie spuszczając choćby na sekundę. Zachowywali się w pewien sposób teatralnie. Chodzili niespokojnie od ściany do ściany, krążyli, mierzyli się spojrzeniami, ale mimo to lubili się.
- Ale żyje?
- Zabiłam tylko jego ojca. - wzruszyłam ramionami. Byłam równie oschła, co Niemka. Nie ukrywam, że sama byłam zaskoczona takim obrotem spraw, zważywszy, że jeszcze dwa miesiące temu wszystko wydawało się tragiczne.
Emmerich wyjechał dwa dni później. W zasadzie to uciekł z moją pomocą - chciałam, żeby pojechał ze mną na sztukę do teatru w Paryżu. Pani d'Mennri pozwoliła na, tylko jeśli zabierzemy ze sobą jedno z polskich miast. Zabrałam panią Antońską, gdyż to właśnie jej mogłam zaufać najbardziej (poza tym jako jedna z niewielu została we Francji). Gdzieś w połowie drogi przejechaliśmy obok stacji kolejowej. Niemiec wyskoczył z powozu z walizką i popędził na pociąg. W zamian została Erika, zajmując się przygotowaniami do zbliżającego się końca wojny.
W Prusach wybuchały potężne protesty, a rząd po prostu ulegał. Państwo pogrążało się w porażce. Dziewiątego listopada cesarz Wilhelm I abdykował. Tego samego dnia zmarł ojciec niemieckiego rodzeństwa. Emm wysłał krótki telegram z powyższą informacją. Erika nie załamała się specjalnie. Wydaje mi się, że dało jej to pewną ulgę.
- Czyli co? Koniec wojny?
Pytanie rzuciłam do Eriki, która była ze mną wtedy na wieczornym spacerze. Pomimo listopada postanowiłyśmy przysiąść w zagajniku. Wszystkie liście zdążyły już opaść, więc każdy nasz krok chrupał radośnie.
- Koniec... Wielka potęga Niemców upadła. - uznała melancholijnie. Jej emocje odrobinę wróciły, choć widziałam, że większość i tak blokuje.
- Odzyskam państwo... - mruknęłam, mierzwiąc białe już włosy.
Barwy zmieniałam już od kilku tygodni. Nawet ciało było już czerwone.
- Poza tym skoro żyjesz ty i twój brat, to znaczy, że jednak będzie jakaś potęga Niemców. Może nie tak wielka, ale trzeba zrobić miejsce dla nowych państw. Widziałaś przecież wiadomości. Czesi, Słowacy, Bałkany i wiele innych narodów domaga się państw. Trzeba dla nich miejsca.
CZYTASZ
Burza
FanficŻycie wzrasta na wiosnę. Kwiaty odradzają się po zimie, zwierzęta znajdują drugą połówkę, a pogoda zwiastuje lepsze czasy. Jednak czy każdy odczuwa te same dobre czasy? Może w locie życia spaść na dno i nigdy więcej z niego nie powstać, ale może wzl...