Hejka, będzie parę... drastycznych scen. Jak zawsz oznaczone na początku i końcu znakami równości.
________________________________________________________________
-Chuuya, żałujesz teraz, że się ze mną spotkałeś?- Verlaine uśmiechnął się delikatnie.- Wiesz, technicznie rzecz biorąc gdybyś się tu nie zjawił, do końca swoich dni żył byś w pięknej niepewności, mógłbyś trzymać się tej swojej ulotnej nadziei. W końcu nawet ja zacząłem wątpić w to czy jesteś klonem.- Machał papierosem kreśląc w powietrzu różne kształty.Chuuya stał bez ruchu. Zabrakło mu słów. Niby wiedział, że Verlaine jest w stanie powiedzieć wszystko, żeby go skrzywdzić, niby zdawał sobie sprawę, że blondyn chciałby, żeby Chuuya myślał, że jest klonem. W końcu z tego powodu mieli nieprzyjemność spotkać się ze sobą. Zawsze chciał mu to udowodnić. Niby zdawał sobie z tego sprawę, ale mimo to nie wiedział co odpowiedzieć, co myśleć i miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
-To bardzo odważne z twojej strony.- to Dazai przerwał ciszę.- Rzucać takie pochopne oskarżenia, gdy dobrze wiesz, że możemy Cię zabić w każdej chwili.
-Oj.... Osamu Dazai, jeszcze wiele musisz się nauczyć. Jesteś taki młody. -Verlaine zmierzył go wzrokiem.- Powinieneś wiedzieć, że nie jestem człowiekiem, który mówi takie rzeczy bezpodstawnie. To jest dowód.- I wskazał oskarżycielsko swoim ochydnym palcem na poszkodowaną rękę Chuuyi.- To są obrażenia po użyciu korupcji. Po ich specyficznym i miejscowym występowaniu można z łatwością stwierdzić, że stracił kontrolę. Doktor N. nie powiedział Ci wszystkiego, co?
Chuuya dawno nie był taki zestresowany. Czuł się jakby wszystkie jego mięśnie spięły się do maksimum. Jego nogi prawie napewno wrosły w ziemię. Nie... On chyba NIGDY nie był tak zestresowany. Modlił się, żeby Dazai stał się jego głosem. Wiedział, że Osamu zawsze wie co powiedzieć, a on aktualnie nie miał pojęcia.
-Słuchamy.- odparł Dazai.
-Hm...- Verlaine ostentacyjnie usiadł na pryczy.- Ale czemu miałbym wam cokolwiek mówić? W końcu nie możecie zagrozić mi niczym innym niż śmiercią, a mi szczerze mówiąc zbrzydło bycie częścią kolekcji Moriego Ougaia.
-Gadaj.- Chuuya nie był pewny czy napewno on to powiedział. Zabrzmiało jak szczęknięcie.
Verlaine wbił wzrok w małe okienko naprzeciw niego, przez które sączyło się delikatne światło nocy. Było to prawdopodobnie jego jedyne połączenie ze światem zewnętrznym. Cały dzień patrzył na to co stracił, obserwował wolność, której nie mógł dosięgnąć. Noc... minęło aż tyle czasu?
-Mogę wam zaproponować pewien układ.- zgasił papierosa o podłogę i poprosi rzucił go w kąt, gdzie już piętrzyła się tytoniowa wieża.- Zamienię waszą groźbę, śmierć, na moją prośbę. Ja wam powiem co wiem, a ty...-wskazał na Chuuyę.- ...mnie uwolnisz. Potraktuj ten dogodny układ jako rekompensatę za sześć żyć twoich przyjaciół, które kiedyś odebrałem.
Nakahara przełknął ślinę i zamknął oczy. Zdał sobie sprawę, że wcale nie chce zabijać Verlaine. Doszedł do tego już chyba w momencie, w którym go zobaczył. Chciał widzieć jak cierpi, ale cierpienie ma wiele wymiarów, a błoga pośmiertna pustka wydawała się Chuuyi nieodpowiednią formą bólu dla tego tutaj. Tak jak powiedział, chciał żeby żył, aż do samego końca i dźwigał swoje czyny na swoich plecach. Nakahara w końcu wiedział jakie to ciężkie.
Cięższe niż cokolwiek innego.
Przywołał przed sobą obraz Albatrosa. Uśmiechał się i klepał Chuuyę po ramieniu. Tak, zapomniał że już nie tylko On tu decyduje. Wiedział, że Verlaine zdaje sobie sprawę z jego myśli, wiedział że On wie... że by go nie zabił. Dlatego to zrobił, żeby go jeszcze potorturować w ostatnich minutach swojego życia.
CZYTASZ
Soukoku final
FanfictionDlaczego Chuuya nagle stracił kontrolę nad swoją zdolnością? Kto do niego zadzwonił tuż przed uwolnieniem Arahabakiego? Opowieść o Soukoku i o ich końcu.... Zapraszam... Okładka nie moja.