Dazai prowadził Chuuyę przez miasto w milczeniu. Słońce zdążyło już schować się za gmachami drapaczy chmur, a niebo przybrało delikatnie złocistą barwę. Ciepłe powietrze pachnące późnym latem muskało rude włosy Chłopaka. Pistolet w kieszeni bluzy obijał się rytmicznie o jego udo. Chuuya nie przepadał za bronią palną, ale Dazai nalegał, żeby wziął ze sobą jedną. Tak ma wszelki wypadek. W końcu nie mógł bronić się w taki sam sposób jak zazwyczaj.
-Daleko jeszcze?- spytał sam nie wiedział, który to już raz.
-Chuu, bądź cierpliwy. Nie zachowuj się jak małe dziecko.- odparł Dazai, a Chuuya w odpowiedzi szturchnął go w ramię z całej siły.- Ała, czyli jednak nawet bez kontroli nad grawitacją masz jakąś siłę! To cudowna wiadomość, bo cały czas bałem się że jesteś teraz taki mały i bezbronny, że ledwo trzymasz się powierzchni planety. Ciągle się boję, że grawitacja Cię nie utrzyma...
Chuuya znowu go walnął.
-Obiecuję, że gdy już odzyskam moją zdolność to wyślę Cię na orbitę.- westchnął ostentacyjnie- To daleko czy nie?
-Nie.- powiedział i jak na akord zatrzymał się w pół kroku, a Chuuya prawie w niego wpadł.- To tu.
Wskazał palcem przed siebie, gdzieś w górę. Chuuya znał miasto w miarę dobrze, ale szczerze mówiąc to nigdy nie zapuszczał się w tę konkretną dzielnicę Jokohamy. Otaczały ich ulice pełne typowych japońskich domków jednorodzinnych, które tak jak zawsze charakteryzowały się przesadnym minimalizmem. Jakieś 100 metrów przed nimi unosiło się w miarę wysokie wzgórze, które dziwnie nie pasowało do otoczenia. Całe wzniesienie pokryte było drzewami i Chuuya nawet z tej odległości z pewnością mógł stwierdzić, że nie stanowiły one części składowej jakiegoś parku czy lasu. Były całkowicie dzikie, duch natury w środku miasta. Zauważył też, że całe wzgórze otoczone jest siatką.
-Co to za wzgórze czarownic?- zapytał.
Dazai zaśmiał się sucho.
-Tam mamy się spotkać z Shibusawą.
-Dlaczego w takim dziwnym miejscu?
-Bo dziwne sprawy załatwia się w dziwnych miejscach.- odparł i ruszył do przodu.
Chuuya podreptał za nim. Po chwili znaleźli się u stóp wzgórza. Chuuya wpatrywał się w wysoką siatkę i myślał o tym jakie to było by proste po prostu użyć swojej zdolności i przeskoczyć na drugą stronę.
-No i co teraz?- zapytał.- Masz nóż? To wytnę dziurę w siatce.
-Nie ma takiej potrzeby.- Dazai zaczął iść wzdłuż ogrodzenia gdy nagle zatrzymał się przy wyrwie w płocie.
Dziura była praktycznie niewidoczna, ukryta wśród gałęzi potężnego krzewu. Dazai musiał wiedzieć o jej istnieniu skoro znalazł ją tak szybko. Po drugiej stronie Chuuya dostrzegł wydeptaną ścieżkę w gęstwinie zieleni.
-Byłeś tu kiedyś?
-Tak, a czemu pytasz?
-Bo od razu wiedziałeś jak tu wejść. Co to za miejsce Osamu?- Dazai szedł pierwszy, a Chuuya tuż za nim. Ten pierwszy nie odpowiedział na pytanie drugiego.
W miarę jak posuwali się na przód Chuuyę ogarniał chłód ciemnego lasu wiecznie osłoniętego od promieni słonecznych. Wokół panowała niepokojąca, głucha cisza jak na taką dżunglę.
-Osamu, co to za miejs...- zaczął, ale zatrzymał się w pół słowa bo nagle zrozumał.
Wyszli na skrawek odsłoniętego terenu. Cały pokryty był w nagrobkach porośniętych porostami i bluszczem. Nie, nie do końca zrozumiał. Co łączyło Dazai'a z tym porzuconym cmentarzem?
-To jest miejsce, gdzie spoczęli wszyscy, których zamordowałem. No... przynajmniej gdy byłem w ośrodku. Musieli ich gdzieś pochować, nie?
Chuuya zmarszczył brwi. Sam działał w nielegalnej organizacji i nie rozumiał czemu ktoś miałby pozostawić taki wyraźny dowód popełniana morderstwa. Wielu morderstw. Spojrzał na profil Dazai'a... i wszystko nagle stało się jasne. Coś w jego spojrzeniu ukłuło go dogłębnie. To On postawił im nagrobki. Tamta cała chora instytucja zapewne zakopała tutaj tylko bezimienne prochy. Chuuya musiał chyba zmienić jakoś wyraz twarzy bo Osamu uśmiechnął się w ten nieznośny, bolesny sposób. Podszedł i ścisnął jego dłoń.
-I co teraz?- podjął. Nie zamierzał wypytywać go o pochodzenie nagrobków. Jeśli sam będzie chciał to mu powie.
-Czas na powitanie.- odpowiedział mu tubalny głos dochodzący z za jego pleców.
Soukoku jak na zawołanie obróciło się i przyjęło pozycję bojową. Chuuya wyciągnął broń i wycelował ją w kierunku intruza, a Dazai wyciągnął nóż z kieszeni. Nakahara zdziwił się. Dazai zazwyczaj nie nosił przy sobie broni i nieuzbrojony ruszał nawet na najbardziej niebezpieczne misje. Co się zmieniło? Bał się?
-Wow, wow... spokojnie...- wysoki mężczyzna w białym fartuchu wyciągnął ręce do góry, ale nie za wysoko. Uśmiechał się jadowicie.-... Przecież sami chcieliście się ze mną spotkać.
Dazai opuścił broń i wyszedł z pozycji obronnej. Chuuya poszedł w jego ślady.
-To ty...- zaczął tamten.
-To ja.- odparł Dazai beznamiętnie. Patrzyli sobie w oczy i Nakahara miał wrażenie, że powietrze pomiędzy nimi stwardniało. Chyba w życiu nie widział Dazai'a w tym stanie. Tryskała z niego nienawiść, zbladł, a cała jego postawa ciała przypominała przyczajonego kota gotowego do ucieczki w każdym momencie.
Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił. Chuuya sam nie wiedział co miałby powiedzieć, gdyż widząc reakcje Osamu na tego człowieka jakby zapomniał dlaczego tam są i jedyne czego chciał to zabrać chłopaka jak najdalej od Shibusawy jak się da.
-Hm...- podjął Shibusawa.- To nie jest Paul Verlaine tylko jakaś jego mała wersja.- Wskazał ma Chuuyę palcem, a ten oczami wyobraźni zobaczył truciznę kapiąca z jego czubka.
-Ta... Poznaj Chuuyę Nakaharę.- odparł Dazai.
-Nazwisko inne, ale wygląd podobny.- Shibusawa wwiercał się w jego ciało wzrokiem.- Spokrewnieni?
-Nie!- Chuuya zareagował może trochę za ostro, ale Shibusawa nadepnął na jego piętę Achillesa. Czuł jak oblewa go fala zażenowania. - W żaden sposób....
-Mhm. No nic, tak naprawdę to w ogóle mnie to nie interesuje.- wzruszył ramionami.- Bardziej interesuje mnie w czym mogę wam pomóc?
Tu w rozmowę włączył się Dazai. Wytłumaczył mu wszystko. Od samego początku do samego końca, a gdy mówił jego głos brzmiał jak twardy kamień. Zero emocji. Teraz, gdy Chuuya znał bruneta trochę lepiej, ukłuło go to boleśnie, gdyż coś zrozumiał. Dazai przybierał maskę tego nic nieczującego mafiozy tylko gdy się bał, a Chuuya tego nie chciał.
-Okej... Verlaine lata temu opowiedział mi tą samą teorię. Niebywałe...- spojrzał na Chuuyę- ...syntetyczny człowiek... nie, syntetyczny Bóg. Uzdolniony.
-Możesz nam z tym pomóc?- przerwał jego dywagacje Dazai.
-Hm.... Mógłbym oczywiście pod warunkiem, że coś tam z tej zdolności jeszcze w nim zostało. Inaczej nie jestem w stanie nic zrobić. Możemy spróbować.
-Jak to będzie wyglądało?- zapytał Chuuya.
-Hm?- Shibusawa jakby wyrwał się z jakiegoś zamyślenia i uśmiechnął się jadowicie.- Musisz umrzeć.
-Znowu?- szepnął Chuuya sam do siebie.
CZYTASZ
Soukoku final
FanficDlaczego Chuuya nagle stracił kontrolę nad swoją zdolnością? Kto do niego zadzwonił tuż przed uwolnieniem Arahabakiego? Opowieść o Soukoku i o ich końcu.... Zapraszam... Okładka nie moja.