Znowu ten przerażający dźwięk - wycie syren ostrzegających przed nalotem bombowców.
Zgroza.
Ludzie w okolicy, w przypływie paniki rzucali wszystko, biegnąc do swoich schronów.
- Musimy się pośpieszyć!- krzyknął wuj, machając do nas poranioną dłonią.
Trzymając mamę pod rękę, odwróciłam się na chwilę, aby sprawdzić jak daleko ode mnie jest Artur. Został sporo w tyle, pomagając kuśtykającemu Krzysztofowi.
- Tutaj!- wuja wprowadził do starego budynku swoją żonę jako pierwszą.
Nie był to może najlepszy pomysł, ale stał się naszą jedyną opcją ratunku. Jak tylko przekroczyłam próg, ujrzałam wielką halę. Pozostawiony bałagan sugerował, że niejedna osoba już przeszukiwała ten obiekt.
- Będzie dobrze - posadziłam roztrzęsioną z przerażenia rodzicielkę na skrzyniach.
- Nie damy rady - łzy same napłynęły do jej oczu, zwilżając policzki.
- Będzie dobrze, pójdę pomóc chłopakom. Nie płacz - poprosiłam ujmując lodowate dłonie mamy, uprzednio kładąc obok niej kwiat białej róży.
Umierając z przerażenia, wybiegłam z hali widząc jak wujek zamienił się z Arturem. Dopiero po chwili zrozumiałam czemu. Huk strzałów był mi już tak dobrze znany.
Ryzykując podbiegłam do mężczyzny, łapiąc Krzysztofa w pasie.
- Szybciej!- krzyk rozległ się za naszymi plecami.
Strzały, wrzaski rozpaczy innych osób, płacz dzieci oraz warkot syren. Potem nie było już nic. Dla mnie czas się zatrzymał. Strzał tuż za moimi plecami oraz cichy jęk bólu, zatrzymał bicie mego serca.
Blada na twarzy odwróciłam się, mając najgorsze przeczucia. Miałam wrażenie jakby w tej konkretnej chwili ktoś wyrwał mi jakąś część serca. Wszystko dookoła mnie słyszałam jak przez mgłę, natomiast po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Nie!- szepnęłam przez ściśnięte gardło.
Artur trzymał się dłonią w miejscu serca. Mój oddech od razu przyśpieszył, a potok słonych kropel zamazał mi obraz. Puszczając Krzysztofa pobiegłam przed siebie modląc się, aby to nie była prawda. To nie mogła być prawda. Nie zważając na strzelaninę dopadłam chłopaka, łapiąc go w pasie, lecz on tyko osunął się na ziemię.
Upadając na kolana szlochałam bez opamiętania.
- Arturze - jęknęłam przez ściśnięte gardło, tuląc ukochanego do siebie.
- Nie rób mi tego - wyłkałam patrząc na twarz chłopaka. Bordowa maź sączyła się z rany brudząc nasze ubrania.
- Uciekaj - wyszeptał dławiąc się krwią, która wypływała kącikiem jego ust.
- Nie zostawię cię tu - pokręciłam przecząco głową, chowając jego głowę w swoim objęciu, chcąc ochronić go własnym ciałem przed ponownym postrzałem.
- Kocham cię - te słowa wypowiedział jako ostatnie, zostawiając mnie samą.
- Nie! Nie!- powtarzałam jak mantrę.
- Odejdźcie! Zostawcie nas!- wrzeszczałam do napastników tuląc się do martwego ciała, czując rozszarpujący od środka ból.
- Rozalia!- pomimo wołania mamy nie chciałam wstawać z ziemi.
- Rozalia!- wołali wszyscy i dopiero wraz z pierwszym uderzeniem bomby zamarłam, wrzeszcząc z przerażenia oraz żalu. Koszmarny huk rozległ się po okolicy, a okruchy ziemi, kamieni oraz wszystkich rzeczy jakie znalazły się w zasięgu bomby, uniosły się w powietrze.
Pierwsza z bomb padła gdzieś daleko, lecz zaraz za nią spadły kolejne. Te uderzyły już bliżej. Nie mogłam zostawić tak Artura, nie zasługiwał na to. Wstając na miękkich nogach złapałam go pod pachami ciągnąc po ziemi. Jednak był dla mnie zbyt ciężki.
- Rozalia!- ciocia wraz z moją mamą wołały z wyczuwalnym strachem w głosie.
- Pomogę ci - nawet nie wiem kiedy wuja stanął u mego boku. Jego twarz pokrywały łzy oraz kurz, który przykleił się do mokrej skóry.
Jego syn poległ.
Cierpiał równie mocno co ja.
Unikając latających odłamków, przenieśliśmy ciało do schronu, nasłuchując kolejnych wybuchów. Wszyscy skupiliśmy się w jednym miejscu, klęcząc na podłodze i zakrywając głowy rękoma.
Tylko ja nie martwiłam się o swój los. Siedząc na zimnym betonie, położyłam na swoich kolanach głowę Artura, przeczesując jego włosy palcami.
- Rozkwitały pąki białych róż. Wróć Jasieńku z tej wojenki już - zaczęłam śpiewać, lecz mój głos przytłumiony był przez łzy.
- Wróć, ucałuj jak za dawnych lat. Dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat - przetarłam dłonią jego twarz.
- Wróć - błagałam.
- Ucałuj jak za dawnych lat. Dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat - powtórzyłam szlochając jeszcze mocniej do tego stopnia, że poczułam ścisk w gardle. Jakby niewidzialna dłoń dusiła mnie.
Dookoła ponownie rozbrzmiał wybuch, tak mocny, że szyby w oknach pękły, a ich odłamki upadły na posadzkę. Trzęsienie całego budynku sprawiło, że słabsze belki połamały się, również padając. Meble oraz cały sprzęt przewrócił się.
Po tym nastała martwa cisza.
Bombowce odleciały, natomiast syreny zamilkły.
Rozpaczając, pochyliłam się nad ukochanym, składając na jego jeszcze ciepłych ustach ostatni pocałunek.
CZYTASZ
Pąki Białych Róż
RomansaAmelia dzięki wyprowadzce z domu rodzinnego, znajduje w zapomnianych czeluściach strychu tajemnicze dzienniki. Z pozoru zwykłe notesy, obrośnięte pierzyną kurzu. Jednak w ich wnętrzu kryje się prawdziwy skarb - wspomnienia jej praprababki, która prz...