Rozdział 6

5.8K 433 41
                                    

Megan

Starałam się zapomnieć o dzisiejszym dniu, ale nadal nie potrafię. Wciąż od nowa odtwarzam sobie w głowie słowa Tiga o magicznych cipkach. Na samą myśl uśmiecham się i nawet nie przeszkadza mi to, że leże na zielonej trawie cała spocona. Muszę wyglądać jak jakaś szurnięta idiotka. 

Podnoszę się i rozglądam na boki, jednak nikt się mi nie przypatruje. Każdy w parku stara się korzystać z ostatnich chwil ciepłego wiosennego dnia. Wychodząc z domu miałam zamiar tak jak inni pospacerować. Chciałam się odstresować i po części uciec od wszystkich swoich zmartwień. Skończyłam na bieganiu po alejkach w parku gdy tylko uświadomiłam sobie, że mam na sobie dresy i buty sortowe. Nogi same mnie niosły mnie do przodu ale teraz z każdą chwilą mam wrażenie, że poniosło mnie za bardzo. Od dłuższego czasu nie biegałam na zewnątrz. Najczęściej chodzę na siłownię, bo jest otwarta do późnych godzin a mój napięty harmonogram sprawia, że nie mam czasu na nic innego. Już czuję jak będę jutro jęczeć z bólu gdy obudzą się wszystkie zakwasy.

Co zadziwiające teraz nie czuję się zmęczona czy przybita. Pierwszy raz od dawna uśmiecham się sama do siebie. Świadomość, że skończyłam związek z Dawidem daje mi tą lekkość. Padam kolejny raz na plecy i wpatruję się w piękne obłoki powoli sunące po niebie. Mam wrażenie, że moje zmartwienia tak samo jak te obłoki odpływają w dal. Może jednak jestem skazana na swoją samotną drogę. Nie jestem Connorem bym wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia czy magiczne cipki. Wiem, że każdy związek dwojga obcych ludzi potrzebuje pracy a uczucia pojawiają się z czasem. 

Możliwe, że nigdy się nie pojawią i choć zawsze byłam mało ufna jeśli o facetów, uświadamiam sobie, że nigdy jeszcze nikomu nie wyznałam miłości. Nie lubię tego robić. Staram się być ostrożna i to tylko dlatego. 

Podnoszę się z miejsca i idę do domu. Wiele osób zabiera swoje pociechy z placu zabaw gdy tylko słońce schyla się ku zachodzie. Uśmiecham się gdy słyszę przyjemny śmiech dzieci i nie potrafię oderwać od nich oczu. Po części zawsze chciałam dać komuś nowe życie, przeważającą częścią jednak tego pragnienia było to beztroskie uczucie. Miłość bezwarunkowa. Dzieci nie oceniają, nie dają żmudnych nadziei ani nie zwracają uwagi na to kim jesteś. One w pełni oddają miłość jaką samemu się im okazuje. 

Zerkam za róg i zauważam Kill. Uśmiecham się do niej i powoli podchodzę. Ktoś mógłby powiedzie, że jestem głupia wchodząc w ciemną alejkę. Jednak nigdy strach nie powstrzymywał mnie przed pomaganiem bezdomnym. Wielu z nich trafia na ulicę przez własną głupotę ale znam osoby, które trafiają tu nie bez przyczyny. 

Kill choć wydaje się na starszą jest w podobnym wieku do mnie. Nie mam pewności ale możliwe, że jest ode mnie młodsza. Przysiadam obok mnie i uśmiecham się gdy opatula się moim swetrem, który podarowałam jej przed zimą. Nie raz proponowałam jej pomoc i kawałek dachu nad głową. Jednak ona nie skorzystała. I tak radzi sobie świetnie. Nie chodzi aż tak bardzo brudna ani wydaje pieniędzy na alkohol czy narkotyki. 

-Co tam dzisiaj u ciebie słychać? -pytam nim się powstrzymam. 

-Mun miał mnie dość i odszedł. - mówi cicho. 

-Dlaczego? - pytam, bo wiem, że ta dwójka była od siebie zależna. Mun troszczył się o nią i mogłabym powiedzieć, że na swój sposób pokochali się nawzajem. Wiem też, że nie raz obronił ją przed innymi, którzy mieli niezbyt dobre zamiary względem jej. 

-Nie lubi jak każę mu przestać brać a sama wiesz, że robi się porywczy. - wzrusza ramionami i przeciera dłonią rękę. Nigdy nie rozumiałam jej dlaczego nie walczyła o coś więcej. Dlaczego nie poszukała jakiegoś ośrodka a najbardziej dlaczego nie chciała przyjąć mojej pomocy. 

Tig  Black Riders MC#7Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz