Rozdział 4

78 5 0
                                        

Ranek był potwornym potwierdzeniem, że to wszystko nie było koszmarem. Obudziłem się wtulając swoją twarz w pachnącą pierzem poduszkę. Moje nowe ciało wciąż było takie, jak wcześniej. Czyli obrzydliwe. Nawet lekka poświata świtu wpadająca zza zasłon nie potrafiła naprawić tego, co mi się stało.

Wzdychając podniosłem się i skierowałem do drzwi tarasowych. Były ciężkie, ale przesunęły się prawie bez wydawania jakiegokolwiek dźwięku. Na zewnątrz unosiła się lekka mgła, deski dużego tarasu były wilgotne od rosy. Nie było tu wiele mebli. Tylko jakiś mały stolik i dwa krzesła. Mgła sunęła przy podłożu jak dym z ogniska, a z tego powodu, że słońce dopiero lekko prześwitywało nad koronami drzew, było też przeraźliwie zimno. Zdjąłem narzutę z kanapy i zarzucając ją na swoje ramiona, wygramoliłem się z domu. Poczułem chłód w dolnej partii ciała i krytycznie obejrzałem się z wszystkich stron. priorytetem teraz było, nauczenie się przemieszczania z punktu "A" do punktu "B", bez lądowania na twarzy i podpierania o ścianę, czy meble.

Jak to wygląda? Jak byłem teraz zbudowany? Czy gdzieś tam były pozostałości moich nóg? Nie wydawało mi się aby tak było. Tak jakbym był jednocześnie silny, czując mięśnie i słaby, nie potrafiąc ich prawidłowo używać. Pokracznie wypełzłem na trawę czując chłód. Zacisnąłem zęby by nimi nie klekotać z zimna i starałem się znaleźć rytm. Jak się poruszały węże? Zdawały się one być zdolne do manewrowania jakimś szlaczkiem? Przecież widziałem już nie raz jak wąż to robił. Skostniały z zimna ogon jednak nie chciał współpracować. Cieszyłem się że Snape mnie nie widział jak raz po raz lądowałem na pysku starając się równocześnie zachować pion górnej części ciała i poruszać ogonem tak by w ogóle przemieszczać się w jakimkolwiek kierunku.

Kichnąłem raz, może dwa razy, ale jak wstało słońce to mgła znikła i nie było już tak przeraźliwie zimno. Zirytowany oglądałem swoje ciało. Czarny, długi na co najmniej sześć metrów ogon, zdawał się w ogóle ze mną nie współpracować. W końcu wykończony położyłem się na trawie oddychając ciężko z wysiłku. Zamknąłem na chwilę oczy i skierowałem twarz w stronę słońca. Nie wiem ile czasu minęło gdy poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Snape stał na tarasie ubrany w swoje zwyczajowe czarne szaty. Podniosłem się z trudem i zadowolony, że przynajmniej już nie padam co 2 metry na twarz powoli skierowałem się w jego stronę. Zajęło to dosyć sporo czasu, ale w końcu dotarłem na taras i chwyciłem się barierki trzech stopni, jakie na niego prowadziły z wyraźną ulgą.

- Dzień dobry profesorze.

- Wyglądasz jakbyś się tarzał po błocie.

No cóż. Jaka ładna pogoda? Może ma pan ochotę na spacer? – pomyślałem z ironią, ale nie odpowiedziałem nic na jego przytyk tym bardziej że faktycznie nie wyglądałem na czystego. Koszula była pomięta i upaprana w ziemi i trawie.

- Ćwiczyłem... poruszanie się. Wciąż tego nie ogarniam.

Snape zacisnął usta i odchrząknął.

- śniadanie?

- Chętnie.

Snape zawołał „Gryzek" i już po chwili pojawił się skrzat, który nakrył szybko i sprawnie do stołu na tarasie. Snape zajął swoje miejsce, a ja ponownie musiałem ułożyć swoje dziwne ciało tak by móc usiąść na splotach własnego ogona i zaczęliśmy jeść śniadanie, Snape popijał właśnie drugą filiżankę kawy z mlekiem, gdy przyleciała sowa z listem i gazetą.

Popatrzyłem tęsknie na odlatującego ptaka. Dlaczego nie mogłem się zmienić w coś, co miało skrzydła? Przecież kochałem latać, chyba to jedyna magiczna umiejętność z którą nie miałem trudności. A teraz. Z tym parszywym ogonem nawet to stało się niemożliwe. Nie myśl o tym Harry... nie myśl. Nie Harry. Dan. Nie byłem Harry'm.

Lamia | SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz