Rozdział 15

9 1 0
                                    


 [25 lutego]

Ledwie otwarli przejście, Anna poczuła, że tracą nad nim kontrolę. Z trudem zdążyła złapać za ręce Barbarę i Kruka, którzy byli najbliżej, gdy już wszyscy troje stali po pas w śnieżnej zaspie. Noc była pochmurna, lecz leżący tu wszędzie śnieg sprawiał, iż nie było kompletnie ciemno. Zresztą nie trzeba było widzieć wiele, aby się zorientować, że na pewno nie znaleźli się na przedmieściach Or. Wokoło majaczyły, co prawda, pnie drzew, ale mroźne powietrze nie pachniało sadami, lecz lasem. Cisza, która ich otaczała, była milczeniem puszczy nie tkniętej stopą człowieka. Nigdzie nie było też pozostałych czarowników.

- Teraz przydałby się GPS - mruknęła Anna.

- Nie możemy nawet być pewni, czy jesteśmy we właściwym świecie - powiedziała Barbara.

- Ja wiem, gdzie jesteśmy, ale wam się to nie spodoba - odezwał się Kruk.

- Chyba nie użyłeś magii? - zaniepokoiła się Barbara. Nie wiedzieli, jakie są Jego możliwości, jaki teren obserwuje, ani czy użycie magii nie ściągnie Jego uwagi. Jeśli to On zamieszał przejściem, być może już się wystawili.

- Nie, to znaczy nie aktywnej. Ja po prostu zawsze wiem, gdzie jestem.

Barbara odetchnęła z ulgą. Widać odziedziczył tę zdolność po matce.

- Jesteśmy w dobrym świecie - ciągnął Kruk, - ale parę tysięcy kilometrów od miasta Or. Praktycznie na wschodnich rubieżach Królestwa.

- A co z Heleną i Ryszardem?

- Nie mam pojęcia, ale jeśli są w pobliżu, to ona znajdzie i jego i nas.

Dopóki nie byli pewni, co zdestabilizowało przejście, nie chcieli ryzykować otwierania kolejnego. Po przestudiowaniu mapy w świetle halogenowej latarki przezornie zabranej z Zamku, założyli rakiety śnieżne i ruszyli pieszo na południowy zachód w stronę najbliższych ludzkich osad. Mróz zelżał, mgła zgęstniała. Powietrze stało nieruchomo. Zdawało się, że świt nie nadejdzie już nigdy.

Na szczęście las w tej okolicy miał niezbyt gęste poszycie, a wszyscy czarownicy bez trudu poruszali się po ciemku. Jednak gdy w końcu zaczęło świtać, zaczęły się również chaszcze; miejscami musieli nieźle kluczyć, żeby się przez nie przedrzeć. Rakiety śnieżne nie ułatwiały zadania. Dopiero późnym popołudniem wyszli na drogę, a raczej coś w rodzaju przesieki w lesie pokrytej nienaruszonym śniegiem. Szli niemal bez odpoczynku aż do jedenastej wieczorem, kiedy to ułożyli się do snu nie rozpalając nawet ognia. Jak dobrze, że pod wełnianymi derkami mieli termo-maty i puchowe śpiwory. „Handlowanie z Elfami" usprawiedliwiało posiadanie różnych dziwnych przedmiotów. „A potem krążą legendy o cudownych wyrobach elfów" - Anna uśmiechnęła się pod nosem i zaraz zasnęła zmęczona marszem. Niestety worki z prawdziwymi wyrobami elfów znikły w przejściu. Nie wystawiali warty, bo nie było po co. Ludzie się tu nie zapuszczali, a jeśli On ich namierzył, warta i tak nic nie da.

[25 lutego cd]

Bladym świtem ruszyli dalej. W południe zdecydowali się w końcu napocząć zapasy żywności. Jedli mało, zimne i naprędce. Po południu po raz pierwszy napotkali na drodze ślady. Wyglądały dziwnie. Dopiero po chwili Kruk, który niegdyś czytywał powieści o traperach, odgadł, że pozostawił je koń w rakietach. Ślady wychodziły z lasu i zmierzały w tym samym kierunku, co oni - wyglądały na świeże. Czarownicy nie byli pewni, czy cieszyć się, czy też martwić. Po jakimś czasie do drogi dołączyły kolejne ślady, tym razem kilku pieszych. Zaczynało już zmierzchać, kiedy Annę ogarnął niepokój. Przystanęła nasłuchując; bała się zbyt daleko zapuszczać umysłem, żeby nie ściągnąć na siebie czyjejś uwagi. Jej niepokój udzielił się pozostałym. Ostrożnie ruszyli naprzód. Wkrótce byli już pewni, że z przodu znajduje się duża grupa ludzi. Niebezpiecznych ludzi. Zaczęli naradzać się półgłosem, gdy poczuli podobne niebezpieczeństwo doganiające ich od tyłu. Rozległo się rżenie konia. Umknęli do lasu i przyczaili się w młodych świerczkach rosnących przy drodze. Niestety zdradzały ich ślady na śniegu. Po chwili zobaczyli grupę siedmiu uzbrojonych mężczyzn. Tylko dwóch z nich jechało konno. Pozostali szli pieszo, za to bez bagażu. Z plecakami czarownicy nie mieli szansy uciec, a bez nich w tych warunkach nie przeżyliby długo. Jadący na przedzie grupy bacznie patrzył na ziemię. Przystanął w miejscu, gdzie ślady pieszych skręcały w las, i podążył za nimi. Dalsze ukrywanie się nie miało już sensu. Czarownicy zdjęli plecaki i wyszli z krzaków. Mężczyzna dobył miecza.

Biały SmokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz