W połowie czerwca Anna zapukała do pokoju Adama jeszcze przed śniadaniem. Kazała mu być w ogrodzie o dziewiątej i pobiegła. Nie było jej na śniadaniu. Adam uczony gorzkim doświadczeniem starał się zbytnio nie objeść, chociaż posiłek był pyszny. O umówionej porze wyszedł na dwór. Dzień był słoneczny i ciepły. Czarownica czekała na niego w najbardziej odosobnionej i zacienionej części starego ogrodu.
- Roztoczyłam czar, który pozwoli ci uprawiać magię, mimo że nie masz jeszcze otwartych wrót - powiedziała. - Najpierw znajdź sobie dobre zaklęcie...
- Ale ja nie znam nawet żadnego czarodziejskiego języka.
- Ono nie musi być w żadnym języku, wystarczy, żeby dla ciebie coś znaczyło. Zrobimy tak: wyobraź sobie, że jesteś potężnym czarodziejem, któremu nic się nie oprze.
Adam stał z niepewną miną.
- Jak byłeś mały, nigdy się nie bawiłeś w takie rzeczy?
- Jak byłem mały. Zaczekaj, w liceum i na studiach grałem czasami w RPG, ale to mi się zawsze wydawało mało przekonujące.
- To zrobimy bardzo przekonujące RPG. Jesteś wielkim czarodziejem.
- Ile mam punktów mocy? W skali od jednego do stu?
- Sto dwadzieścia.
Adam gwizdnął z uznaniem i od razu pewniej stanął na nogach.
- A życia?
- Dwieście. A teraz dam ci zabawkę.
Anna machnęła ręką i pojawił się ziejący ogniem potwór. Adam poczuł, że miękną mu nogi.
- Sorry, chyba trochę przegięłam. - Czarownica ponownie uniosła dłoń.
- Zaczekaj - powiedział słabym głosem. - Ile on ma punktów?
- Sześćdziesiąt osiem.
- OK.
- Teraz potwór chce mnie pożreć, a ty mnie ratujesz. Zrób jakiś przekonujący gest i powiedz pierwsze dźwięki, jakie ci przyjdą do głowy.
Adam znów wyglądał niepewnie.
- No dobrze, to najpierw ja.
Potwór ruszył w ich kierunku. Anna uniosła powoli dłonie i wykonała niewielki okrężny ruch, po czym pstryknęła palcami w stronę bestii.
- Abrakadabra - powiedziała przeszywającym głosem i potwór zamienił się w żółciutkiego kurczaczka:
- Pi, pipi.
Adam patrzył na nią z dziwną miną.
- Abrakadabra?
- Co chcesz, to całkiem dobre zaklęcie.
- To może hokus pokus?
- Hokus pokus to kit.
Adam stanął w lekkim rozkroku i zaczął wczuwać się w rolę.
- Dobra, dawaj potwora - powiedział po chwili, - ale na razie go nie puszczaj!
Na jego znak, potwór zaczął sunąć w kierunku Anny. Adam uniósł ręce w teatralnym geście.
- Menel Gonroth Araneh - powiedział wielkim głosem. Potwór znikł w fioletowym dymku. Adam czuł się bosko.
- To dobre zaklęcie? Myślisz, że ono coś znaczy? - pytał z wypiekami na twarzy.
- Jest tyle języków, że przy dość luźnym traktowaniu wymowy, w którymś na pewno coś znaczy.
Zza żywopłotu wyłonił się Ryszard.
CZYTASZ
Biały Smok
FantasyKoniec XX wieku. Adam był doktorantem na Wydziale Fizyki UW, póki do jego życia nie wtargnęła magia.