15. Merry Crisis

186 17 10
                                    

Obudził mnie ból pleców. Otworzyłam oczy, i rzeczywiście, leżałam w najdziwniejszej pozycji na świecie. Ręce miałam przerzucone za oparcie kanapy, a nogi skulone. Było mi niemożliwie niewygodnie, a wszystko przez Davona, który spał obok mnie. Przełknęłam ślinę. Zrobiło mi się jakoś gorąco i niezbyt wiedziałam jak zareagować. W końcu przestudiowałam swoje opcje i koniec końców, zrzuciłam chłopaka z kanapy. Gorzej już nie będzie.

— Złaź ze mnie. Co tutaj się dzieje?

Chłopak zszokowany popatrzył na mnie, a potem rozmasował prawy bark.

— Lyanna, naucz się kontrolować swoją agresję.

Szybko usiadłam na kanapie i rozejrzałam się czy czasem nikt nas nie widział. Jeszcze tego brakowało, żeby jakiś biedny uczeń na nas wpadł i pozostał straumatyzowany do końca życia.

— Nie prowadzę jakiegoś szczególnie chwalebnego życia, ale mój honor chyba jeszcze nigdy tak nie ucierpiał — mruknęłam. Potem zwróciłam się do Davona: — Gdzie zgubiłeś Chiarę?

Chłopak rozejrzał się po salonie, a następnie wzruszył ramionami. Nie wyglądał na zbytnio przejętego.

— Jeszcze wczoraj tutaj była. Musiała ewakuować się wcześniej.

Pokiwałam głową. Rzeczywiście, wczoraj po balu piliśmy razem przy kominku. Teraz byłam tu tylko ja i Davon, a trudność z jaką przywoływałam do siebie obrazy z poprzedniej nocy wywołały u mnie dreszcze. Miałam nieodparte wrażenie, że wczoraj spędziliśmy praktycznie całą noc razem i chociaż nigdy do niczego nie doszło, czułam się dziwnie upokorzona.

Davon w końcu usiadł obok mnie i tak siedzieliśmy w ciszy, bo żadne zbytnio nie wiedziało co powiedzieć. I gdy już myślałam, że czas taktownie ulotnić się z salonu i wrócić do pokoju, na nasze głowy spadła jakiś zielenina. Na początku myślałam, że to pająk, stąd też wrzasnęłam i zerwałam się na równe nogi. Dopiero gdy rozbawiony Davon podniósł rzecz do góry, zauważyłam że była to najzwyczajniejsza na świecie jemioła. Z jednej gałązki nieporadnie zwisał strzępek przezroczystej taśmy klejącej.

— Co do... — zapytałam zdziwiona, patrząc to na sufit to na jemiołę.

— Znak od niebios.

Odwróciłam się. Na schodach stał Blythe. Twarz miał zmęczoną, oczy podkrążone, ale uśmiechał się głupkowato.

— Jeśli mówiąc "niebios" masz na myśli siebie, Blythe — zauważył Davon. — To nie wiem czy chcę dostawać jakieś znaki.

— Zaraz, zaraz. Ty to tutaj zawiesiłeś? — zakpiłam, krzyżując ramiona na piersi. — Że niby po co?

Nie wiedziałam jaki znowu pomysł narodził się w jego głowie. Blythe był nieobliczalny. Przeszedł zadowolony przez pokój, siadając naprzeciwko nas.

— Róbcie jak chcecie. Ignorowanie woli nieba kończy się jednak tragicznie. Spójrzcie na takiego Rossa. Podobno wczoraj zignorował wolę nieba i teraz siedzi z obitą facjatą.

Zamurowało mnie, bo naprawdę nie oczekiwałam od żadnego z nich rękoczynów. Nate okazał się prostakiem, ale ani Blythe, ani Davon nie musieli stawać w mojej obronie. Wystarczyło mi, że Savoy go przegonił.

— Davon, wiesz coś o tym? — zapytałam, ale chłopak rozłożył tylko ręce.

Blythe zupełnie zignorował moje oburzenie, bo dalej drążył durny temat pocałunku. Czasem zastanawiałam się ile on ma rzeczywiście lat.

— No dalej, Ann. To tradycja.

Zmarszczyłam brwi, nie mając najmniejszej ochoty brać udziału w żadnej tradycji, która wiąże się z jemiołą i Davonem. Oboje gapili się na mnie, a ja stwierdziłam, że Blythe nie odpuści. Wywróciłam oczami, podeszłam bliżej Savoya i dałam mu szybkiego buziaka w policzek. Następnie odsunęłam się na drugi brzeg kanapy, bo oto znowu poczułam dziwny ucisk w brzuchu, ostatnio zwiastujący same problemy.

highland woodsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz