2. Humory mniej i bardziej pogodne

435 29 20
                                    

— Pierwsza lekcja z naszym kochanym dyrektorem — oznajmiła Hailey, trzymając w dłoni pomięty plan lekcji.

— Ja to samo — westchnęłam.

— No widzicie. Ja mam Mairead — powiedziała niepocieszona Mia, jako jedyna rozdzielona od naszej grupy.

Razem z pozostałymi dziewczynami weszłyśmy do salonu, który dzieliłyśmy z resztą piętra. Był on całkiem przestronny, z pikowaną kanapą w centrum. Po lewej stronie stało zaparowane okno, skrywające się nieśmiało za brązowymi firanami. Pod nim parapet, na tyle duży, że czasem można było na nim usiąść - teraz niestety okupywany przez staromodny gramofon z mosiężną, grawerowaną tubą. Gdzieś słyszałam, że chwilowo niedziałający, bo w zeszłym roku ktoś złamał igłę. Na ścianie obok wisiała półka z ciemnego drewna, a na niej paprotki z dyndającymi liśćmi, zapomniane książki, zgubione zeszyty i pożółkłe fotografie, które musiały stać tam od dziesiątek lat. Dalej okrągły stół z zielonym obrusem, niedbale przerzuconym przez blat, pikowane fotele od kompletu do kanapy, masywny kredens, doniczka z palmą i staroświecki kominek. Do tego obrazy różnorakie; krajobrazy Lakedale, dawne Highland Woods i wypłowiałe portrety. Tych ostatnich nie lubiłam najbardziej, głównie przez ich blade, wydłużone twarze i groźny wzrok, który nigdy nie przestawał oceniać.

Kochałam nasz salon. Było w nim coś... magicznego?

— Stary, dobry Salvatore to właśnie to, czego najbardziej potrzebuje — odpowiedział czyjś głos.

Uśmiechnęłam się na widok Penelope, która zaspana leżała na jednym z foteli. W dłoni miała termos z kawą, a pod jej nogami leżała wpół otwarta torebka. Wczoraj Winona łaskawie poinformowała nas, że Penelope spóźni się na rozpoczęcie roku i prawdopodobnie dołączy dzień później.

— Penny! — zawołałam, przeszczęśliwa, że widzę swoją najlepszą koleżankę.

Penelope uśmiechnęła się do mnie, trzepocząc długimi rzęsami. Wakacje ewidentnie jej posłużyły; jej twarz była wypoczęta, skóra błyszczała zdrowo, a na lekko zadartym nosku wysypały się piegi od słońca.

— I jest nasza spóźnialska — oznajmił Blythe, wchodząc do salonu.

— W całej okazałości. — Penelope rozłożyła dłonie, prezentując się wdzięcznie grupie.

W końcu wstała, zabrała swoją torebkę z podłogi i podeszła bliżej. Pachniała wanilią i nutką cynamonu. Zanim zdążyłam ją przytulić, do salonu zajrzał Davon i pogonił wszystkich swoim rozkazującym tonem, witając się z Penelope krótkim skinieniem głowy.

Gdy znaleźliśmy się na korytarzu, zwartą grupą ruszyliśmy do sali dyrektora Salvatore. Był on niemałą legendą wśród uczniów i absolwentów, a jego znakiem rozpoznawczym był strach, który wzbudzał w niemal każdym człowieku. Na dodatek uczył matematyki, więc byliśmy na niego skazani praktycznie codziennie.

W jego klasie panował mrok, a poranne słońce nie miało zaproszenia w te strony. Trudno było powiedzieć dlaczego. Personalnie uważałam, że ciemność dodawała trochę dramatyzmu, tak bardzo ubóstwianego przez dyrektora Salvatore'a. Nauczyciela jeszcze nie było, dlatego każdy z nas rzucił się do jak najlepszych miejsc - czyli tych jak najdalej od katedry. Nim zdążyłam mrugnąć, Penelope pociągnęła Blythe'a do siebie, bliźniaczki były dobrymi bliźniaczkami i siadły razem, a mnie... a mnie został Davon.

— To chyba jakieś żarty — powiedziałam oniemiała, stojąc na środku sali.

Davon wyglądał na równie niezadowolonego, bo zmrużył oczy i spoglądał na mnie jakby była to conajmniej moja wina.

Minęli mnie inni uczniowie, rozkładający swoje majątki na puste blaty. Tkwiłam w zawieszeniu, dopóki nie poczułam mroku, zmierzającego prosto do sali. Nim czarne oczy omiotły klasę, lekko skołowana, dołączyłam do Savoy'a.

highland woodsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz