Do kuchni wpadały poranne promienie, a po wczorajszej ulewie nie było ani śladu. W powietrzu wirowały kłębki kurzu, drewniane deski lśniły w zimowym słońcu, a na szybie zakwitła pajęczyna mrozu. Z kanciastego radia leciała ramówka BBC, głośniki szumiały starością, a głos który się z nich wydobywał należał do amerykańskiego muzyka, Rodrígueza. Dźwięki gitary falowały w powietrzu, roznosząc przyjemną sielankę i uciekając gdzieś na korytarz. Babcia wyszła przed ósmą na market farmerów, a zakupy wciągnęły ją w takim stopniu, że do tej pory jeszcze nie wróciła. Zostawiła nam tylko kartkę z wiadomością, prosząc żebyśmy na nią nie czekali.
Opierałam brodę na dłoniach, obserwując rozleniwiona jak Davon Savoy krząta się po kuchni i próbuje ugotować nam śniadanie. Było to zjawisko zabawne nie tylko dlatego, że Davon nie miał pojęcia gdzie co leży; bardziej bo wyglądał jakby nigdy w życiu nie przygotował pojedynczego posiłku. Doceniałam jego starania, więc próbowałam się nie odzywać. Dopiero gdy o mało nie użył metalowego widelca do wymieszania jajecznicy na patelni, przestrzegłam go, że jeśli porysuje babci teflon, prawdopodobnie ponownie wkroczą na wojenną ścieżkę. Dla bezpieczeństwa, wręczyłam mu drewnianą łopatkę i odebrałam sztuciec.
— Myślałem nad tym, co powiedział twój kolega.
— Mój kolega? — powtórzyłam, wrzucając widelec do zlewu. Następnie oparłam obie dłonie na blacie i podciągnęłam się w górę. — Och, masz na myśli Asha.
— Moglibyśmy dzisiaj do nich wyjść. Jeśli tylko masz ochotę.
Przekręciłam głowę, machając w powietrzu nogami. Oczywiście, że chciałam spotkać się ze swoimi starymi znajomymi - nie miałam jednak pojęcia, że Davon się zgodzi. Ewidentnie nie były to jego klimaty, bo daleko było nam do bogatych dzieciaków z Lakedale i wolny czas spędzaliśmy raczej w naszych ciasnych pokojach, słuchając muzyki i plotkując na tematy małomiasteczkowe. Oczywiście jeśli nic się nie zmieniło od mojego wyjazdu. Savoy natomiast obracał się w bardziej wyrafinowanym towarzystwie i chociaż nigdy nie miałam okazji poznać jego znajomych spoza szkoły to mogłam sobie tylko ich wyobrazić.
— Jasne, bardzo bym chciała — odpowiedziałam. — Tylko...
Davon otrzepał łopatkę o krawędź patelni, a następnie popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Kolorowe światełka odbijane przez witraż przyczepiony na karniszu tańczyły mu po twarzy, a oczy błyszczały uroczo.
— Tylko?
Przysunął się bliżej, a ja zadarłam głowę. Przez stare zwyczaje i tradycje, nie potrafiłam się jeszcze do niego przyzwyczaić. Może dlatego zarumieniłam się nieśmiało, ramieniem przysłaniając swój niewinny uśmieszek.
— Tylko nie wiem czy to jest twój vibe.
— Mój vibe? — Zmarszczył czoło, kładąc dłonie po obu stronach moich ud. Nachylił się tak, że nasze nosy praktycznie stykały się koniuszkami. — Lyanno, czy ty się mnie wstydzisz?
— Fascynuje mnie twoja logika, bo jakim cudem dobrnąłeś do takiego wniosku?
— Czemu w takim masz jakieś wątpliwości?
Wywróciłam oczami, starając się wyplątać z pułapki jego spojrzenia. Nadaremno, bo na tę chwilę Davon był wszędzie.
— No nie będę ukrywać, że jesteś troszkę z innych warstw społecznych, mój miły. — Położyłam dłoń na jego ramieniu, palcami wygładzając bawełniany materiał koszulki. — Arogancki, można by nawet rzec.
— Bzdura — zawyrokował, kręcąc głową.
— Przykładowo, czując zapach twojej jajecznicy jestem w stanie stwierdzić, że bardzo rzadko bywasz operatorem patelni — zaśmiałam się cicho, a on odwrócił głowę i popatrzył na palnik. — Kiedy ostatni raz samodzielnie przygotowałeś sobie śniadanie, Davon?
CZYTASZ
highland woods
RomanceLyanna trafia do Highland Woods, prywatnej szkoły na północy Anglii. Chociaż na początku ciężko jej się odnaleźć, wkrótce staje się częścią tej samej paczki co wszechwiedząca Winona, cwaniacka Hailey, urocza Penelope, zwariowany Blythe i... lekko ar...