18. Na wyżynach masochizmu

185 17 23
                                    

— To te pizdy z Hilltop, przysięgam wam. — Blythe siedział na fotelu, a żuchwę miał tak zaciśniętą, że w każdej chwili jego zęby mogły eksplodować i rozlecieć się na milion kawałków. — Bo kto inny? Szczury wyjadły im resztki rozumu, a oni uznali, że to wspaniały pomysł. Nie ujdzie im to płazem.

— Przekroczyli granice — dodała Winona, popijając resztki mrożonej kawy, którą wcześniej przyniosła z miasta. — Tak się nie robi.

— Zwłaszcza Penny? — Popatrzyłam na wszystkich z rozszerzonymi oczami. Nadal nie mogłam uwierzyć, że cała sytuacja miała miejsce. — Rozumiem jeśli byłby to Davon. Pełno osób chciałoby go zobaczyć pół-żywego na podłodze w łazience. — Tutaj chłopak uniósł wysoko brwi, jakby przestrzegał mnie bym uważnie dobrała kolejne słowa. — Ale Penelope? Ona nigdy nikomu nic nie zrobiła. Przecież spotyka się z Teddy'm! Miała być naszym mostem do pokoju, a nie ofiarą!

— Z tym mostem do pokoju trochę przesadziłaś.

— Wiesz o co mi chodzi — mruknęłam. — Myślałam, że zbliżą nas do końca tej dziecinady.

— Jeśli do gry wchodzą nafaszerowane drinki w Orchid, to już nie jest dziecinada. — Hailey pokręciła głową i zmrużyła oczy. Od wczoraj była zdenerwowana, co dzisiaj przerodziło się w prawdziwą furię. — Skończyło się olewanie ich zagrywek. To wojna.

Westchnęłam, wbijając wzrok w podłogę. Chociaż tego nie chciałam, musiałam przyznać jej rację. Nie miałam problemów z przymykaniem oka na głupie żarty, płonące kukły czy bijatyki na boisku do krykieta. Kiedy jednak celem została moja przyjaciółka, nie potrafiłam zrobić nic innego niż obarczyć ich winą. Koniec z zespołem, koniec z tajemniczymi wypadami do Haydena. Stawka gry się zmieniła, działa zostały wyciągnięte, a ja muszę wycofać się z pola bitwy by nie dostać rykoszetem.

Gdy póżniej, już po naradzie, wróciłam do sypialni, Penelope ciągle leżała w łóżku. Fizycznie wszystko było z nią w porządku, jednak wiedziałam, że mentalnie nie jest w najlepszym miejscu. Przywitała mnie nikłym uśmiechem, nie odrywając wzroku od telefonu.

— Jak się czujesz? — zapytałam cicho.

— Dziwnie — odpowiedziała, wzruszając ramionami. — Nie spodziewałam się, że coś takiego... może mi się przytrafić, wiesz? Zawsze staram się być ostrożna.

— To nie była twoja wina. Do loży nikt nie ma wstępu, skąd mogłaś wiedzieć... Mam tylko nadzieję, że znajdą tego kto to zrobił.

Penelope pokręciła głową, unosząc spojrzenie znad ekranu. Twarz miała bladą, włosy w nieładzie, a na rzęsach zwisały jej resztki tuszu z wczoraj. W sypialni panował pół-mrok, także leżąc zagubiona wśród fałd kołdry, wyglądała jak duch, który według legend czasem nawiedzał Highland Woods.

— Kto znajdzie?

— No policja, nie?

— Odpada — zaprzeczyła gwałtownie. — Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nawet policja. Chcę o tym zapomnieć.

— Ale... ale co za sprawiedliwością? Z pewnością widać coś na monitoringu, albo ktoś coś...

— Nie, Lyanna. Było, minęło.

— Cóż, napewno nie powstrzymasz Blythe'a przed spaleniem Hilltop.

Na wspomnienie chłopaka, jej oczy zalśniły. Przez niecałą sekundę wyglądała lepiej, ale później znowu opadła bezsilnie na poduszkę i odblokowała telefon.

— Niech robi co chce. Ja go nie zatrzymuję.

Westchnęłam, przecierając twarz. Nie dość, że głowę zajmowała mi Penelope i jej obecny stan, to jeszcze do wszystkiego dochodził potworny kac i myśl, że dałam Davonowi to czego chciał. Chociaż oboje byliśmy pijani jak bele, to trudno wyrzucić z pamięci niezwykle ujmujący moment na palarni, kiedy na sekundę zapomniałam, że Davon to jednak Davon i trzeba trzymać się od niego z daleka. Potrzebowałam z kimś o tym porozmawiać, jednak mieliśmy większe kłopoty na głowie, a ja nie chciałam wystrzeliwać tak trywialnym pociskiem.

highland woodsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz