Piątek nadszedł równie szybko, co wiadomość od profesora Weatherheada, który niestety nie zapomniał o moim szlabanie. Miał się on odbyć dzisiaj wieczorem, a co za tym idzie, nici z Orchid. Tym samym, poziom mojego życia towarzyskiego gwałtownie spadł do zera.
— Obleśny, stary dziad — warknęłam, rzucając się z impetem na kanapę. Sprężyny wydały głuchy odgłos, zapadając się pod moim ciężarem.
— Uważaj na słowa — ostrzegł Davon, poprawiając się na fotelu. Oblizał usta, nawet nie unosząc wzroku znad notesu. Pomachał chwilę długopisem, dotykając nosa plastikową końcówką i odkaszlnął. — W każdym razie, sama sobie na to zapracowałaś. Przez twój trudny charakter, rzecz jasna.
Przedrzeźniłam go, wypuszczając głośno powietrze. Patrzyłam się przez chwilę na kominek, a potem sięgnęłam leniwie po czysty arkusz, który leżał bezpańsko na stole. Na domiar złego przypomniało mi się, że musiałam napisać referat na literaturę, o temacie, na który nie miałam zielonego pojęcia. Czasem odnosiłam wrażenie, że nie mogło być gorzej.
— Osoby rozważne, takie jak ja, Blythe czy Penelope, korzystają z uroków piątego roku i idą na imprezę, nie martwiąc się o szlabany — kontynuował brunet.
— Ej, Davon. — Siedzący nieopodal Blythe, podniósł głowę, rzucając przyjacielowi z lekka rozbawione spojrzenie. — Nie drażnij się z biedną Ann. Wystarczająco cierpi, bidulka.
Zacisnęłam usta, mocniej chwytając pergamin. W tej atmosferze nie napiszę ani słowa. Wystarczyło, że z tyłu głowy miałam wizję przyjemnego wieczoru z panem Weatherheadem.
— Idę do biblioteki — mruknęłam z nutką goryczy. Musiałam zaakcentować, że zmieniam miejsce pobytu przez Davona i jego niepotrzebne teksty.
Zabrałam książki z półki obok i wsadziłam je pod pachę. Zwinęłam arkusz w rulon, jednocześnie chwytając długopis zębami. Obładowana jak cygański tragarz, wyminęłam sofę i udałam się w stronę wyjścia.
— Lyanna, nie obrażaj się — zawołał Savoy, najwyraźniej w szampańskim humorze.
Wywróciłam oczami, wychodząc na korytarz. Żwawo zeszłam na parter, a towarzyszem było mi jedynie echo moich kroków. Szkoła w piątkowe popołudnie nigdy nie cieszyła się specjalnie dużym ruchem, ale aktualnie była wybitnie pusta. Przeszłam obok zamkniętego gabinetu dyrektora Salvatore'a, potem przez główny hol i w końcu skierowałam kroki do biblioteki. Dopiero wtedy minęłam grupę czwartoklasistów, którzy zbici w formację żółwia, przecinali hole w zawrotnej prędkości.
— Dzisiaj w Orchid! Ben załatwił nam wejście!
— Myślicie, że będziemy mieli kłopoty?
— Nie, no przestań. Każdy idzie!
Byłam już naprawdę zirytowana. Czy każdy, dosłownie, KAŻDY - nawet ledwo wyrośnięci czwartoklasiści - musieli poruszać temat imprezy? Wystarczyła mi trajkotająca Winona, która od środy, co wieczór, na głos, planowała swój dzisiejszy strój. Oczywiście reszta dziewczyn z naszego pokoju gorąco jej kibicowała, zupełnie nie zwracając uwagi na moje zabójcze spojrzenia.
W końcu dotarłam do wysokich na dwa metry drzwi, które prowadziły do biblioteki. Pchnęłam je barkiem, przy okazji wyjmując długopis z ust. Przywitałam się skinieniem głowy z bibliotekarką, ruszając do cichego zakątka na końcu pomieszczenia. Nim położyłam książki na blacie, nade mną zakwitł czyjś cień.
— Liann, złotko. Właśnie miałem cię szukać.
Podskoczyłam zdezorientowana, kiedy spostrzegłam postać Haydena Clarka. Stał w bibliotece Highland Woods jak gdyby nie groziło mu za to ukamienowanie przez społeczność szkolną. Włożył dłonie do kieszeni błękitnych jeansów i spoglądał na mnie rozbawiony. Tak po prostu. Zwyczajnie.
CZYTASZ
highland woods
RomansLyanna trafia do Highland Woods, prywatnej szkoły na północy Anglii. Chociaż na początku ciężko jej się odnaleźć, wkrótce staje się częścią tej samej paczki co wszechwiedząca Winona, cwaniacka Hailey, urocza Penelope, zwariowany Blythe i... lekko ar...