Rozdział 32

157 7 0
                                    


Charles biegał wokół fotnanny.  Ann szła za nim krok w krok. Jej twarz nabrała rumieńców. Wszystkie rany, te na ciele, zniknęły. Więcej jadła, głośniej się śmiała. Odżyła jak kwiat po suszy.

Chłopiec upadł na bruk. Zanim kobieta dobiegła, rozległ się głośny płacz. Nie zdążyła na czas.

- Ciiii... No już dobrze... Zdarza się... Zdarza... Ciii... Przyniosę ci babeczki z kuchni... Są naprawdę dobre... Tylko nie płacz...

Z domu wyszedł Thomas. Trzymał w dłoni czarną walizkę. Szedł pewnym krokiem w stronę samochodu. Słysząc płacz syna, zawrócił.

- Daj. Pomogę - powiedział kładąc walizkę obok fontanny.

- Panie Shelby... Ja... On upadł... Nie zdążyłam... Przepraszam...

- Nie zawsze zdążymy na czas - pogłaskał dłonią policzek syna - Ciebie też przepraszali za każdy twój upadek?

Ann zaprzeczyła głową. Charles przestał płakać. Zapadła między nimi cisza. Dziewczyna wodziła wzrokiem między chłopcem a walizką. W pewnym momencie napotkała oczy Thomasa. Nie wiedząc czemu, nie przestała patrzeć.

- Wrócę dziś późno - powiedział podając jej syna - Chciałbym żeby Charles już spał. Tylko mnie nie przepraszaj, jeśli ci się nie uda... Jesteś jutro w pracy?

- Tak.

- To pojedziesz z nami do stajni. Zajmiesz się nim. Niech się pobawi, poogląda konie.  Mam sprawy do załatwienia. Zostaniecie tam na trochę.

- Dobrze.

Thomas podniósł walizkę i ruszył w stronę samochodu. Serce Ann biło jak szalone. Sama w głowie upominała siebie, że nie może tak myśleć o swoim szefie.

- Co na to powiedziała by pani Grace? - pytała w myślach.

Charles zapomniał o upadku. Zajadał się obiecaną babeczką. Dziewczyna nie spuszczała z niego wzroku... Ale jej myśli były zupełnie w innym miejscu. Obok Thomasa. Karciła się za to... Jednak nie mogła przestać myśleć. Widziała w nim swojego wybawcę. Przez co i serce mocniej zabiło.

W domu zapanował spokój. Kiedy nie było nikogo z rodziny Shelby, a Frances nie patrzyła, służba pracowała wolniej. Więcej rozmawiali, pozwalali sobie na sprośniejsze żarty.

- Ale ten Charles cię lubi - powiedziała Sandra, widząc jak Ann trzyma w objęciach syna Thomasa.

- Przypadliśmy sobie do gustu.

- Kto wie, może nasz pan i władca zostanie twoim teściem - parsknął młody kucharz, który od godziny robił sobie pięciominutową przerwę.

- Niech pan lepiej zajmie się gotowaniem.

- Oh, Ann. Przecież tylko żartuję... Ostatnio w takim dobrym humorze jesteś. Nie chciałem tego psuć.

Dziewczyna lekko się zarumieniła.

- Uwielbiam twoje rumieńce - dodał z uśmiechem.

- Niech pan przestanie... Bo się peszę.

- A jak Thomas rozwiązał twoją sytuację w domu? - spytała Sandra siadając na parapecie.

- Chyba wolę nie wiedzieć. Nie widziałam ojca od trzech tygodni... Ale pisze listy. Żyje.

- Pewnie oblili mu porządnie mordę... Zasłużył sobie - powiedział kucharz  odgarniając z czoła ciemne loki - A jak trzyma się twoja mama?

- Jest pogodniejsza... Siostra mówi, że zachowuje się jak przed wojną... Teraz chcę wracać do domu.

- A co tu się dzieje?

Służba zdębiała. Nawet nie słyszeli, jak Frances zmierza w ich stronę. Kobieta wyglądała na zdenerwowaną. Pewnie nie byli pierwsi.

- Pan Shelby nie płaci wam za pogaduszki... Daj mi go... Idź z Sandrą posprzątać w gabinecie pana Thomasa... A ty, Jack, lepiej wracaj do siebie.

Nikt nie śmiał się sprzeciwić.

Do przyjazdu braci Shelby, dom został posprzątany, a na stole czekało już parujące jedzenie. Zgodnie z prośbą, Charles spał w swoim łóżeczku. Świeże powietrze dobrze wpłynęło na chłopca.  Ann słysząc silnik nadjeżdżającego auta, cicho przemknęła do swojego pokoju. Miała przebrać się w piżamy... Jednak ciekawość wzięła górę. Delikatnie zagarnęła dłonią grube zasłony. Zobaczyła, jak Thomas chwiejnym krokiem idzie w stronę domu. Za nim biegł John. Potykał się o własne nogi. Tylko Arthur był trzeźwy. W służbie rozeszła się wieść, że żona zakazała mu pić. Zagroziła odejściem. Zadziałało.

- Ciszej bądźcie! Charles już śpi!

- Mój chłopak! Mój syn! Nie będzie taki jak my... Nie zazna tej pieprzonej wojny!

- Nasi synowie będą wolni od tego gówna! - wykrzyczał John.

Ann opuściła zasłonę. Zdjęła z siebie pracownicze ubranie. Naciągnęła piżame. Rozpuściła włosy. Chciała jeszcze umyć twarz. Wyszła z pokoju. Przeszedł ją zimny dreszcz. Idąc do toalety, przypomniała sobie o paście do zębów. Otwierając drzwi, zobaczyła jak Thomas stoi przy oknie. Bała się odezwać... Ale w końcu zobaczył ją w odbiciu szyby.

- Śpi... Nie płacze.... Po prostu śpi... A ty? Czemu nie śpisz?

- Ekhm... Właśnie szłam.... Szykowałam się do snu.

- Zostaniesz ze mną?

- A pana bracia?

- John zasnął na kanapie... Arthur nie chce rozmawiać... Ta Linda na zbyt wiele sobie pozwala... Kobiety na zbyt wiele sobie pozwalają - podszedł do Ann chwiejnym krokiem. Pokojówka lekko się odsunęła. Jej serce biło jak szalone - Ty jesteś jakaś inna.

- Przepraszam?

- Nie przepraszaj... Zostaniesz ze mną? Potrzebuje towarzystwa - powiedział najwyraźniej jak tylko mógł.

Dziewczyna przytaknęła głową.

Thomas wyciągnął w jej stronę rękę. Złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą do swojego gabinetu.

- Usiądź.

Wyciągnął z szafy dwie szklanki i butelkę whisky.  Napełnił je do pełna. Podając szklankę, wylał na biurko połowę zawartości.

- We Francji piliśmy, żeby zapomnieć o tym wszystkim... I wiesz co? Gówno to dawało... Twoje zdrowie.

Pokojówka niepewnie upiła łyk. Nawet nie lubiła whisky.

- Jutro pojedziemy do stajni - powiedział otwierając na oścież okno - Tam konie mają dobrze... Nie to co tamte... Gniły w błocie... Z nami. Oddane jak nikt inny.

Dziewczyna poczuła chłodne powietrze. Była w samej piżamie. Miała nadzieję, że whisky ją zaraz ogrzeje. Thomas nie był na tyle pijany, żeby nie widzieć jak marźnie. Zdjął z siebie marynarkę. Nachylił się, okrywając nią Ann. Pierwszy raz był tak blisko jej twarzy. Nagle zastygł w bezruchu. Ich oczy ponownie sie spotkały. Żadne nie chciało spuścić wzroku. Dziewczynie momentalnie zrobiło się ciepło. Zaczęła szybciej oddychać. Serce przyspieszyło. Thomas przyciągnął do siebie pokojówkę. Ann momentalnie się wyprostowała. Nie myślała już o tym co wypada. Gdy tylko zbliżył do jej twarzy swoje usta, zamknęła oczy. Oddała się pocałunkowi. Czuła jego wargi. Ledwo łapała powietrze. Mrowiło ją całe ciało. Na przemian dziękowaław myślał za to co się dzieje i prosiła o jeszcze więcej.  W końcu otworzyła oczy. Wciąż przy niej stał.

- Jutro mam ważne sprawy... Brudne sprawy, Ann... Pomożemy sobie z tym wszystkim?

- Pan mi już pomógł... Teraz moja kolej.

Niewiele myśląc, wtuliła się w Thomasa. On objął ją w pasie. I tak zastygli w bezruchu. Czas zwolnił. Reszta świata przestała się liczyć. Była tylko ich dwójka.


Raz, dwa, trzy Peaky Blinders patrzy!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz