Rozdział 35

94 6 0
                                    


Sparaliżowało mnie od środka. Bałam się odwrócić twarz w jego stronę. Widziałam tylko co jest przede mną. Półnagie drzewa. Obumierające od mrozu pola. Spełnił się koszmar. Moja bezradność mnie dobijała. Czułam, że muszę coś zrobić. Chciałam... Tylko nie wiedziałam jak.

Spędziłam tyle miesięcy z cyganami. Wytrzymywałam deszcze, mrozy. Nauczyłam się rozpalać ogniska. Nawet wiedziałam jak oskórować zwierzę. Żadna z tych czynności nie dawała mi poczucia spełnienia... Ale czułam, że jestem zaradna.

Wzięłam głęboki oddech. Wpadł mi do głowy pomysł. Głupi, lekkomyślny, ale jedyny.

- Muszę siku.

- Nie wytrzymasz godziny?

- Thomas, jestem w ciąży... Zaraz się posikam.

- Poczekaj - westchnął.

Zajechaliśmy na pobocze. Thomas trzymając mnie za ramię, wszedł ze mną między drzewa. Kucnęłam. Zaczęłam powoli ściągać bieliznę... Udało się wyjść z samochodu, ale nie wiedziałam jeszcze jak uciec.

- O Boże! - złapałam się za brzuch.

- Skurcz?

Thomas pochylił się w moją stronę. Gdy był wystarczająco blisko, z całej siły uderzyłam go pięścią w twarz. Stracił czujność. Korzystając z chwili - ruszyłam przed siebie. Poczułam przypływ radości i siły. Zrobiłam to! Naprawdę to zrobiłam! Próbowałam biec tak szybko jak tylko mogłam. Brzuch na pewno mi nie pomagał. Biegłam szybciej, coraz szybciej. Zrozumiałam co czują ptaki, gdy wyrwą się z klatki...

Thomas szarpnął mnie za ramię. Wpadliśmy w drzewo. Z całej siły przycisnął mnie do pnia. Dopiero wtedy poczułam potworny skurcz.

- Nie udawaj!

- Nie udaję!

Thomas odpuścił. Obolała osunęłam się na ziemię. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Ból zaczął ustępować. Dopiero wtedy zobaczyłam cieknącą krew z jego ust. Uderzałam na oślep.

- I po co to zrobiłaś?!

Zaczęłam płakać.

- Żeby być jak najdalej od ciebie! - wykrzyczałam przez łzy.

- Trzeba było trochę pomyśleć. Naraziłaś dziecko.

- A co cię obchodzi moje dziecko?!

Ukucnął na przeciwko mnie.

- Nie pozwolę, żeby członek mojej rodziny żył jak pies. Jadł co popadnie i srał pod drzewami.

- Taka wizja i tak była lepsza niż to... Do czego chciałeś mnie zmusić!

- Widzisz, sytuacja się zmieniła.

- Co się niby zmieniło?

- Nie twój interes.

- Zrobiłeś coś temu lekarzowi?

Nic nie odpowiedział.

- Jesteś ohydnym mordercą... I nikim więcej - wycedziłam przez zęby.

- Tommy! - usłyszałam znajomy głos.

Przybiegł do nas Johnny. Zaraz za nim biegł Isaiah.

- Zobaczyliśmy.... Że stanęliście... Woleliśmy się upewnić... Czy wszystko dobrze - wydyszał mężczyzna.

- Przerwa na toaletę.

Nie przyznał, że próbowałam uciec. Może było mu głupio, że dał się oszukać.

- Wszystko dobrze? - spytał Isaiah - Nie wyglądasz najlepiej.

- Dopadł ją skurcz. Puścił już, prawda?

Przytaknęłam głową.

- A usta? - zapytał Dogs pokazując palcem na usta.

- Przygryzłem je przypadkiem... Zbieramy się - powiedział Thomas podając mi rękę.

Zignorowałam gest. Podpierając się pnia, powoli ustałam na lekko ugiętych nogach.

- Skoro tak źle zniosłaś jazdę ze mną, jedź z nimi.

Isaiah i Johnn spojrzeli się na siebie. Zgłupieli.

- Spotkamy się na miejscu.

- Gdzie mamy się spotkać?

Nikt nie odpowiedział.

Isaiah złapał mnie za ramię. Powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę aut. Bieg dużo mnie kosztował.

- Czemu tak dyszysz?

- Zamknij się - mruknął Dogs.

- Jakbyś dźwigał tyle ile ja... Też byś dyszał.

Otworzył mi drzwi.

- Agnes też się szybko męczyła... Urodziła.

Poczułam jak serce zaczyna mi przyspieszać.

- Czy dziecko... Jest zdrowe?

Isaiah przytaknął głową.

- Jak się ona czuje?

- Niedługo sama się dowiesz - powiedział Dogs, siadając za kierownicę - Jakbyś czegoś potrzebowała, wołaj!

Kiedy w końcu poczułam sie lepiej, Isaiah o wszystkim mi powiedział. Uznano Finna za zdrację. Wykluczono z rodziny. A ja... Zostałam puszczalską szmatą, która miała urodzić bękarta.

- To po co mnie zabieracie? - spytałam poirytowana.

- Sytuacja się zmieniła.

- Jaka sytuacja? Nic nie rozumiem z waszego pieprzenia.

- I może lepiej - rzucił Dogs - Lepiej będzie ci się spało.

- Jak było być cyganką?

- Wiem jak oskórować zwierzę - mruknęłam spoglądając przez okno.

Zaczęłam rozpoznawać okolicę. Byliśmy coraz bliżej Birmingham. Miało mnie tu nie być dłużej niż dziewięć miesięcy... Ale nie cieszyłam się z powrotu. Właściwie to nie miałam dokąd wrócić. Ojcie mnie nienawidził. Matka nienawidziła mnie za ciążę. George próbował od tego wszystkiego uciec. Może Nell by się ucieszyła... Ale pewna nie jestem. Nie wiem co jej nagadali.

Znowu się gorzej poczułam. Nerwy powodowały skurcze. Nie byłam w stanie zignorować stresu.

- Słabo mi - wydyszałam.

- Zaraz będziemy na miejscu.

- Będziesz rzygać?

- Dogs... To chyba teraz nie jest najważniejsze.

- No przecież nie chodzi mi o samochód!

- Lesley... Lesley!

Przestałam rozpoznawać głosy. Wszystko brzmiało podobnie. Nie wiedziałam co było prawdą, a co mi się tylko wydawało. Serce biło coraz szybciej.  W końcu przestałam widzieć, słyszeć, cokolwiek czuć. Było po prostu ciemno.





Raz, dwa, trzy Peaky Blinders patrzy!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz