14. Różowa Landrynka

190 3 2
                                    

   Stałam tuż obok zdobionego kamiennym krzewem lustra, wciąż niedowierzając tej zachłannej zmienności. Specialnie poszedł po nią, odział i usadowił na moim miejscu, w jego pojeździe. Traktował podobnie ją, jak mnie, z tą samą dokładnością, fascynacją i porządaniem. Wciąż nie mogłam dowierzyć temu, iż miał zamiar wieźć tą kobietę z nami. Nie mogłam do tego dopuścić, nawet gdybym miała posunąć się o desperackie kroki. Wszystko wszystkim, jednak nie chciałam sobą pomiatać. Też nie można tego całkowicie zahaczać o zazdrość, lecz o własną godność. Ja albo ona, jak chce zabawkę, to tylko jedną. Rywalizować nie będę, czas jedną lalkę w końcu wyrzucić.

   Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Próbowałam się wtoczyć w rytm i struny wydychanego powietrza. Tak, aby całkowicie się na nim skupić, by odciąć się od realnego świata i zawitać inną przestrzeń. Chcąc nie chcąc, to co najmniej medytowałam.

   Starania nie poszły w piach, iż znalazłam się w miejscu, w którym czułam harmonię i błogi spokój. Znajdowałam się na swoim ogródku, na hamaku z telefonem w ręku. Czułam tą bezgraniczną radość i wolność, czytając przy tym interesującą książkę i popijając przy tym podwójne espresso. Ptaki śpiewały mi melodyjne pieśni, które lekko mnie usypiały. Delikatny wiaterek kolejno nie pozwalał zabujczym promieniom słońca, mnie przegrzać. Szum pobliskiego stawu zachęcał mnie do czerpania przyjemności z pogody. W tamtym momencie poczułam, że życie w niektórych, chodź krótkich chwilach potrafi być zadowalające. Człowiek nic nie czuł prócz tego ostoju, bez zmartwień, problemów czy niesprawiedliwości losu. Miałam wrażenie, że znalazłam się w całkowicie innym świecie, jednak w tym samym miejscu. Byłam samowystarczalna i wesoła.

   Po ogrodzie przemieszczał się mój dziadek. Zastanawiało mnie to, co on tu robił, skoro zmarł prawie trzy lata temu. Chwilę potem ta myśl przemineła, a ja mu tylko pomachałam.

   Wstałam z leżaka, a tym samym pora dnia zamieniła się w świetlistą noc. Postanowiłam, że po prostu przejdę się na spacer po opustoszałych ulicach miasta. Ależ nie było tak samo jak sprzed chwili. Wszystko mi błyskało przed twarzą. Cienie koło mnie szeptały, czułam ich pojrzenia na mych barkach. Nawet się nie zastanawiałam co mają mi do przekazania, po prostu szłam i cieszyłam się srebrzystą pełnią nocy. Powietrze było lekkie i wilgotne, a asfalt był na tyle ciepły, iż można było przechadzać się bez butów.

   Pomimo tych dobrych momentów, przede mną znalazła się dość zwykła postać, osoba która wyglądała tak samo jak ja, czy ty. Jeszcze nigdy nie widziałam tej twarzy. Była to kobieta prawdopodobnie w moim wieku. Usiadłam koło niej, nie odzywała się, tylko patrzyła wprost przed siebie. Jej jasnobrązowe włosy tańczyły w rytm wiejącego wiatru. Niebo, które pomimo nocnej pory, przedstawiało na swym pejzażu nie tylko księżyc, ale i też słońce, które było wyblakłe i przyćmione.

   — Co to jest za miejsce? — w końcu odważyłam się odezwać.

   — To jest niebo — uśmiechnęła się, jednak w jej szczęściu czułam też pewną tęsknotę.

   — Co tu robię? Czy to sen? — Młoda dziewczyna wzięła mnie za rękę, patrząc mi chwilę w oczy.

   — To nie twój czas, masz ważną misję. — Nie rozumiałam co miała mi do przekazania, chciałam się czegoś jeszcze dopytać, ale rozmyła się.

   Tym samym wróciłam na te same buty i wiedziałam, że to tylko była moja wyobraźnia. Wewnętrzny krzyk i bojaźliwość mej psychiki pchała mnie w jeden kąt. Zrobiłam kilka kroków do tyłu i wręcz wbiegłam w lustro, które rozkruszyło się, niczym moje serce okalające drogę krzyżową. Kawałki szkła idelanie wpasowały się w miękkość skóry, dając mi za tym ulgę, która przyćmiła ból duszy. Słodka śmierci, daj mi miejsce na me przyjście.

 •Obsesja•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz