11. Przywiązanie z pojmania

235 5 0
                                    

    Siedziałam na taborecie w lodowatej łazience i przyglądałam się uważnie swojemu odbuciu w lustrze. Poszarpane, mokre włosy przez ostatni czas straciły na objętości, jak i kondycja samego włosa. Ciężkie wory pod oczami sprawiały widok nieboszczyka, a gojące się sińce obejmowały wrażenie plam odpadowych. W głowie krążyła mi sytuacja, gdy robiliśmy zakupy do nowego domu;

    — Jak chcesz mieć na imię? — po ciszy i chwili robienia zakupów, Artur zadał mi dziwne pytanie.

    — A jak inaczej? Mam imię — prychnęłam.

    — Chodzi o to, że musimy na jakąś chwilę zmienić swoją tożsamość, więc pytam — zirytowany napomknął mi dlaczego.

   — Jestem Julia, lubię swoje imię, nie odbierzesz mi mojego istnienia. — Chciałam być jeszcze chodź trochę sobą, zostawić namiastkę dawnej blondwłosenj dziewczyny.

   — Już ci się przedstawiłem jako Peter. Więc nie wiem, z czym do chuja problem masz. Dobra, inaczej. Jakie chcesz dać imię dla naszego dziecka, dziewczynki? — złapał moją szyję zza włosów i zaczął ją uciskać, jak i masować.

   — Liliana — w sumie było słodkie i tak mi przyszło do głowy.

    — To Dobrze Lii, tak teraz będę na ciebie mówił — puścił mi oczko, a gumę, którą jeszcze przed chwilą żułam, wziął do swojej jamy i zaczął nią miętolić.

   Gdy tak rozmyślałam, to miałam wrażenie, iż jestem kimś innym. Zniszczona dziewczyna przez mężczyznę, który prowadził ją od skrajności, po same bramy zatoki umarłych. Raz zaprowadzał mnie na polanę tulipanów, a zarazem przekraczaliśmy bramy piekła.

   — Długo będziesz się jeszcze tak gapiła? — rozczesywał moje sypkie włosy. — Jesteś najpiękniejsza, nie martw się, wygladasz jeszcze lepiej — zaczął coś w nie wcierać, a lubieżny uśmiech rozesłał obawę.

   Suche wargi nawet nie drgnęły, bo co mnie obchodziła jego opinia. Gdyby jakaś żywa dusza zobaczyła mnie na ulicy, to zapewne wzięłaby mnie za wariatkę.

   — Masz świadomość tego, że przez dłuższy czas nie wyjdziesz na świeże powietrze? Ewentualnie spacer na balkon — spiął mą szopę klamrą.

   Przytaknęłam zaledwie głową, zwracając uwagę przy tym, jak zaczął ubierać czarną koszulkę do spania. Wstałam już z mało wygodnego siedziska i okryłam swoje plecy jego szlafrokiem. Król demonów opuścił mokre, zawilgocone miejsce, a ja jednak nie postawiłam ani kroku.

   Szczerze, miałam ochotę rozwalić to lustro. Już sobie wyobrażałam jak łamie się na milion kawałków, raniąc przy tym moje stopy. Najlepiej jakby w ogóle nie było tam luster, nie miałam odwagi na siebie patrzeć. Czułam wtedy głębokie obrzydzenie, żal pozostający ze mną niezwłocznie od okoliczności. Ta nienawiść do siebie miała początek wraz z ostatnim stosunkiem z porywaczem.

   — Mogę wiedzieć co kombinujesz? — wystawił się zza framugi wejścia.

   Kombinuję sukisynie, jak usunąć sobie z dysku wszystkie wspomnienia związane z tobą. Jak już mnie tak komplementujesz, to po co nam te cholerne lustra? Nie będę musiała się sobie przyglądać, skoro ty jesteś prawdomównym nośnikiem wszelakich informacji. Odbicia powodują ból, który nie daje mi spokoju przez okrągłe cztery dni.

   — Słuchaj, nie podoba mi się to zachowanie — podniósł zachrypnięty głos. — Do łóżka, jest prawie druga, a ty tu stoisz jak idiotka — zacisnął skrupulatnie szczękę.

 •Obsesja•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz