3. Karmelowe oczy

4.8K 97 92
                                    


PETER

Od przeszło trzydziestu minut siedziałem w cuchnącej potem szatni, wpatrując się w pojedyncze krople, które spadały z moich świeżo umytych włosów. Faza złości opuściła mnie od razu, gdy usłyszałem żenujące przemówienie naszego jeszcze bardziej żałosnego trenera Leona, który zdecydował się nas pocieszyć po kolejnej przegranej. Wtedy poczułem ogarniającą mnie obojętność, bo zdałem sobie sprawę, że to co się działo nie było warte tego, żebym przeznaczał na nie tyle emocji. Jestem pewien, że Leon zrobił papiery trenerskie na lewo, bo nie wierze, że ktokolwiek by tego człowieka przepuścił przez egzaminy, patrząc po tym jak wyglądały nasze przygotowania do zawodów. Zamiast trenera, bardziej przypominał nauczyciela WF-u, który by wiele osiągnął, gdyby nie kontuzja w '84 roku. Chłopaki z drużyny mieli na niego całkowicie wyjebane, zresztą tak jak ja, a on odpłacał się nam tym samym, po czym odstawiał gówno wartą, wcześniej przygotowaną przemowę, która miała nas pokrzepiać do walki, a tak naprawdę sprawiała, że nienawidziliśmy go jeszcze bardziej. Nie potrzebowaliśmy poklepywania po plecach, tylko trenera wartego naszego szacunku. Takiego, który potrafi krzyknąć, kiedy trzeba, ale też pochwalić w odpowiednim momencie. Potrzebowaliśmy trenera, który nie będzie przygotowywał wcześniej przemów, z pełną świadomością tego, że przegramy.

- Czyli San Bernardino dalej ssie.

Usłyszałem znajomy głos, przez co pierwszy raz tego dnia się uśmiechnąłem i podniosłem głowę.

- No, nie wierze – podniosłem się do jego poziomu i niemal podbiegłem do niego niczym jakaś napalona małolata – czyli plotki o tym, że żyjesz były prawdziwe.

Zbiliśmy piątkę i uścisnęliśmy się, po czym od razu się od niego odsunąłem, żeby na niego ponownie popatrzeć. Nic się nie zmienił. Nie widziałem go tyle czasu, a on wyglądał dalej tak samo. Jego czarne włosy, jak zawsze miał roztrzepane, a cwaniacki uśmieszek i iskierki w niebieskich oczach, upewniły mnie, że jego styl bycia również pozostał taki jak sprzed kilku laty. To właśnie z nim zawsze przeżywałem najbardziej szalone akcje w moim życiu. Przez niego wiele razy wpadaliśmy też w mniejsze lub większe kłopoty, albo mieliśmy poobijane mordy, ale nigdy mi to nie przeszkadzało, bo przynajmniej coś się działo. Wtedy przynajmniej nie było nudno.

- Czemu zawdzięczam zobaczenie twojej szpetnej twarzy? – uniosłem jedną brew, nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu.

- Uroczy jak zawsze – wyminął mnie i usiadł na moim siedzeniu. – brakowało mi koszykówki i pomyślałem, że czas wrócić, ale jak zobaczyłem wasz mecz, to zwątpiłem, czy jest po co – zaśmiał się, na co ja przewróciłem oczami.

- Czekaj... wracasz tu na stałe? – wybałuszyłem oczy.

Kilkanaście miesięcy temu Ian wyjechał praktycznie na drugi koniec Stanów, żeby zamieszkać ze swoją matką, po tym jak jego ojciec poszedł siedzieć. Na początku utrzymywaliśmy ze sobą kontakt, jednak z czasem nasze drogi się rozeszły. Myślałem, że w tamtym momencie nastał definitywny koniec naszej znajomości, a jednak.

- Nie da się wytrzymać z tą wariatką pod jednym dachem – pokręcił głową – jest jeszcze bardziej stuknięta niż mój stary, a myślałem, że to niemożliwe. – westchnął i spojrzał na mnie. – czemu dalej trzymają tu tego zjeba? Leon nie powinien trenować nawet przedszkolaków, bo to dla niego za wysoki poziom – powiedział śmiertelnie poważnie.

- Codziennie się nad tym zastanawiam – podszedłem do swojej torby, do której zacząłem upychać strój i buty. – na serio mówisz z tym powrotem do koszykówki? Chcesz dalej u nas grać?

- Przeniosłem się na ten uniwerek, więc chyba już nie mam wyboru.

Ponownie podniosłem na niego wzrok i tym razem szyderczo się uśmiechnąłem.

Ostatni zachód słońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz