9. Pierwszy gwoźdź do trumny

4.9K 96 189
                                    

Od zawsze byłam typem obserwatora, miałam to po mamie. Kiedy chodziłyśmy do restauracji, to zawsze obie siedziałyśmy twarzą do drzwi wejściowych i głównej części lokalu. Jeśli byłyśmy na plaży, nigdy nie rozkładałyśmy leżaków w pierwszym rzędzie przy morzu, tylko zawsze gdzieś z tyłu i koniecznie musiałyśmy mieć ze sobą okulary przeciwsłoneczne, żeby nie było widać, w którym kierunku patrzymy. Obserwowałyśmy z zaangażowaniem na to co robią inni. To niesamowite jak ludzie mogą się zachowywać, kiedy myślą, że nikt nie patrzy, albo co mówią do swoich bliskich, bez strachu, że zostaną osądzani za to przez osoby trzecie. Nic dziwnego, że Peter dał mi ksywkę „Joe". Tak, ten Joe z serialu „You". Wiedziałam, że porównanie mnie do psychopatycznego stalkera nie wydawało się zbyt optymistyczne, ale niestety musiałam przyznać, że w pewnym sensie byłam trafne. Uwielbiam patrzeć na ludzi i próbować ich rozszyfrować – dlatego też nigdy nie musiałam się zastanawiać jaki kierunek studiów wybrać i kim chciałabym zostać w przyszłości. Psychologia pozwalała mi lepiej zrozumieć ludzi i mechanizmy jakie zachodzą w ich głowach, kiedy podejmują takie, a nie inne decyzje. Taka przynajmniej była wersja dla innych ludzi, żeby nie pomyśleli, że jestem wariatką, która uwielbia słuchać o cudzych problemach.

W drodze do szpitala, minęła mnie grupka licealistów, którzy głośno się śmiali i widocznie dobrze bawili. Czarnowłosa, wysoka, szeroko uśmiechnięta dziewczyna, szczególnie przykuła moją uwagę. Wyglądała na liderkę całej grupy i właśnie była w trakcie opowiadania jakiejś historii, kiedy reszta bacznie jej słuchała, co chwile potakując i dorzucając jakieś półsłówka, tylko żeby zaistnieć w jej oczach – przynajmniej taką wersję przyjęła moja chora głowa. Zastanawiałam się czy ich radość to jedynie przykrywka, czy może mają udane, szczęśliwe, bezproblemowe życie. Przez nich zaczęłam się zastanawiać jak to jest żyć pełnią życia, nie patrząc w przeszłość ani nie bojąc się o przyszłość.

- Praga.

- Co? – zapytałam, kiedy babcia wyrwała mnie z zamyślenia.

- Praga – uśmiechnęła się i postukała długopisem po kartce – miasto na „P" – dodała, kiedy zauważyła, że dalej nie zrozumiałam.

- A tak... – spojrzałam na pustą kolumnę na swojej kartce – ja nie mam.

- Piętnaście punktów – powiedziała ucieszona – Coś cię trapi. – przyglądała mi się ukradkiem, zapisując swój wynik.

- Mnie? Nie. – odpowiedziałam bez zawahania, nie odrywając oczu od notesu, który trzymałam na kolanach.

- To nie było pytanie. Co się dzieje? – dopytywała.

- Aż tak to widać? – zapytałam.

- Nigdy nie reagowałaś tak spokojnie, kiedy musiałaś wpisać u siebie zero punktów. Zazwyczaj rozrywasz kartkę albo rzucasz długopis w kąt pokoju – zaśmiała się, na co odpowiedziałam delikatnym uśmiechem – Żyjemy ze sobą już tyle lat, że widzę, kiedy mi znikasz. Gdzie jesteś? – Nachyliła się w moją stronę, więc popatrzyłam na nią pytająco. - Myślami – dodała.

- Nigdzie. Nie masz się o co martwić. – Popatrzyłam ponownie na puste pole i westchnęłam ciężko, uświadamiając sobie, że przegrałam tą rundę. Agresywnie rzuciłam notes na półkę obok łóżka babci, na co ta cicho się zaśmiała, bo potwierdziłam tym co mówiła – Jak się czujesz? Leki przeciwbólowe działają?

- Tak, ale szczerze mówiąc jestem trochę zmęczona. Chciałabym się przespać – chwyciła za kołdrę i podwinęła ją do góry.

- Jasne, rozumiem – podniosłam się z krzesła – Mam nadzieje, że Peter nie zawracał ci dzisiaj za bardzo głowy swoimi bzdurami.

Ostatni zachód słońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz